Ostatni dzień naszej wędrówki po
Czarnohorze przypadł także na ostatni dzień dobrej pogody. Po
porannej pobudce i kąpieli w bystrym Prucie, zjedliśmy całkiem
pożywne śniadanie pod jednej z wiat przy naszym obozowisku. Podczas
konsumowania niespodziewanie z niewielkiego zagajnika przywędrowało
małe stado krów, które zaciekawione naszą obecnością podeszły
do nas dość blisko. Zainteresowane naszym pakowaniem wpatrywały
się w nas swoimi dużymi oczami, jak po raz ostatni zwijamy namiot i
obozowisko.
|
Krowy na naszym polu biwakowym |
Dzień zapowiadał się upalnie. W
dolinie Prutu, gdzie się właśnie znajdowaliśmy było trochę
duszno; w powietrzu unosiło się dość sporo kurzu z pobliskiej
drogi, którą od samego świtu jeździły marszrutki wożąc
turystów na Zaroślak, skąd najpopularniejszą drogą ruszali na
podbój Howerli. Na niebie unosiło się kilka, na razie niegroźnych
chmur.
Postanowiliśmy pomaszerować jeszcze
do sklepu, aby kupić kawałek chleba, trochę wody i kwasu oraz
ochłodzić się orzeźwiającymi lodami. Nasz pociąg powrotny z
Worochty, dokąd zamierzaliśmy dziś zawędrować odjeżdżał w
środku nocy, także czasu mieliśmy aż nadto. Tabliczka szlakowa
umieszczona przy skręcie z głównej drogi wskazywała kierunek i
czas przejścia do Worochty 7 godzin. Fajnie, chodź myślałem, że
to będzie jednak nieco mniej.
|
Zawojela. Punkt kontrolny Karpackiego Parku Narodowego. Po lewej w budynku sklep i restauracja |
|
Park narodowy wita |
|
Zawojela |
W dobrych humorach, ciesząc się, że
wkraczamy do lasu gdzie upał nieco zelżeje powędrowaliśmy,
szeroką ale zniszczoną drogą wzdłuż strumienia. Kilka razy
przemknęło mi przez myśl, że oprócz tabliczki nie zauważyliśmy
jak dotąd żadnego oznaczenia szlaku; wbrew pozorom nie bardzo mnie
to zaniepokoiło – w końcu to Ukraina, i szlaki nie są tu zbyt
dobrze oznaczone. Jest droga, która wiedzie w górę? Jest. No to
idziemy. Coraz szybciej nabieraliśmy wysokości; aż w pewnym
momencie doszliśmy do miejsca, gdzie droga kończyła się! Dalej
był już tylko wąski jar potoku zasypany gałęziami oraz zawalony
starym wiatrołomem. W prawo co prawda odchodziła jakaś ścieżyna,
ale to nie nasz kierunek! W końcu według mapy powinniśmy kierować
się w lewo. W tym momencie zdaliśmy sobie sprawę, że nie idziemy
szlakiem. Chyba w ogóle od początku nim nie szliśmy. Na swojej
komórce w aplikacji trekkbuddy z wgraną wcześniej mapą Czarnohory
sprawdzam naszą pozycje. GPS potwierdza nasze obawy; od samego
początku nie idziemy szlakiem. Po prostu wybraliśmy najbardziej
rozjeżdżoną drogę i nią poszliśmy. Ścieżka szlaku odchodziła
nieco bardziej na lewo od Prutu.
Nie ma sensu schodzić na sam dół.
Szybki rekonesans i postanawiamy przedrzeć się do szlaku na przełaj
przez las. Mamy szczęście, bo szlak biegnie w odległości jakiś
600-700 m od naszego położenia. Jednak, żeby się do niego dostać
musimy najpierw wdrapać się na wysoką skarpę, poniżej której
biegnie nasza droga. Później zbierając po drodze wszystkie
pajęczyny idziemy przez las. Trochę kluczymy starając się
wybierać jak najłatwiejszą opcję przejścia, choć nie jest to
łatwe biorąc pod uwagę butwiejące stare gałęzie i leżące
gdzieniegdzie powalone drzewa. Po około 40 minutach ciągłej walki
na podejściu GPS wskazuje, że jesteśmy na szlaku! Naprawdę?! Ale
w tym miejscu brak śladu najmniejszej ścieżyny. Dopiero po chwili
okazuje się, że szlak znajduje się jeszcze kilkanaście metrów
dalej.
|
Na właściwym szlaku |
Jaka ulga. W końcu jesteśmy na dość
szerokiej, wygodnej ścieżce i bardzo dobrze oznaczonej! Chwila
nieuwagi na dole kosztowała nas kilkadziesiąt minut chaszczowania.
Pięknie żegna nas Czarnohora, nie ma co! Po chwili odpoczynku
ruszamy dalej. Wygodny płaj prowadzi nas pośród cienistego
świerkowego lasu; po chwili marszu mijamy rozpadający się budynek
jakiejś chaty. Ściany jeszcze stoją, ale dach i podłoga przestały
już istnieć. Ruiny te zaznaczone są nawet na mapie. Po tym jak
dostaliśmy w kość na szukaniu zaginionego szlaku teraz sobie
odbijamy. Szlak łagodnie trawersuje zbocza gór i dopiero na samym
skraju połoniny Zakukul wyprowadza kawałek dość mocno do góry na
najwyższy punkt.
|
Połonina Zakukul i zalesiony szczyt Kukula |
Po wyjściu z lasu mamy poczucie
jakbyśmy wchodzili do rozgrzanego piekarnika. Słońce pali
niemiłosiernie; jest duszno. Niebo zasnute jest już w dużej mierze
chmurami zbierającymi się na burzę. Z połoniny Zaukul roztacza
się piękny widok głównie na grań z idealnie stąd widoczną
sylwetką Howerli i nieco dalej schowanym za granią masywem
Pietrosa. Dopiero na otwartej przestrzeni możemy zorientować się
lepiej w sytuacji pogodowej. Na północny niebo jest w miarę czyste
i pogodne; natomiast od strony Howerli ciemne chmury nie pozostawiają
złudzeń. W razie burzy, zawsze można jednak schronić się przed
nawałnicą u pasterzy na połoninie.
|
Pietros i Pietrosul z połoniny Zakukul |
|
Konie na połoninie. Po lewej widoczna połonina Wesnarka na stokach Kostrzycy |
Pod dwoma samotnymi świerkami w
najwyższej części połoniny urządzamy krótki odpoczynek.
Obserwujemy zbierające się chmury nad granią Czarnohory; spokojnie
unoszący się nad pasterskimi szałami dym czy stado huculskich
koników, jakie przygnał tu jeden z pasterzy. Cudowny, sielski
widok; dla turysty górskiego niemal idylliczny.
|
Howerla z połoniny Zakukul |
Z połoniny Zakukul już bardzo blisko
za połoninę Kukul oraz Ozirną. Wystarczy jedynie przejść przez
zalesiony wierzchołek Kukula (1540 m.n.p.m.), a po drugiej stronie
otwiera się kolejna piękna i szeroka panorama. Tym razem w oddali
widać już całkiem bliskie stąd Świdowiec i Gorgany; Howerla i
Pietros także pięknie widoczne. Na pierwszy plan wysuwa się jednak
pasmo połonin ciągnące się grzbietami ku północy, ku przełęczy
Woronieńskiej. My na naszej tasie przejdziemy jedynie przez trzy:
połoninę Kukul, Ozirną i Łabieską. Każda ma inną nazwę, ale w
zasadzie to nie posiadają one granic, gdyż płynnie przechodzą
jedna w drugą. Z oddali znów możemy obserwować zwyczajne
pasterskie życie: wypas bydła i owiec, porządki przy zagrodzie;
dym unoszący się znad ognisk . A wszystko to na tle dumnej Howerli
i ciemnego wału chmur z których słychać już pierwsze pomruki
burzy.
|
Schodzimy z Kukula na połoniny Kukul i Ozirną |
|
Połonina Kukul |
Na Kukulu znów napotykamy słupki
dawnej polskiej granicy oraz bardzo dobrze widoczne okopy wojenne.
Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość spotykają się
tutaj znów ponowie, jak zresztą w całych tych górach.
|
Znów idziemy śladem dawnej granicy |
|
Połona Kukul i Howerla |
|
Połonina Łabieska i widok na Beskidy Huculskie |
|
Połonina Łabieska z widokiem na Gorgany |
Na połoninie Łabieskiej (1460
m.n.p.m.) oglądamy po raz ostatni Howerlę i Czarnohorę. Ostatnie
pożegnalne spojrzenia i satysfakcja, że udało się wszystko tak
jak w założeniu. Teraz już tylko czeka nas monotonna
kilkukilometrowa wędrówka do Worochty przez las. Na szczęście
idzie się wygodnie, szeroką i dobrą drogą. Po drodze mijamy kilka
miejsc odpoczynku oraz jedno bardzo przyjemne i wydajne źródło. W
lesie robi się coraz ciemniej od napływających znad grani chmur;
grzmoty słychać coraz wyraźniej; spada nawet lekki deszczyk. Mamy
jednak szczęście, burza wędruje w innym kierunku, dlatego wkrótce
znów wychodzi Słońce. Ponowny, nieco większy ale spokojny deszcz
łapie nas przy wiacie pod Oseredokiem (915 m.n.p.m.) przy pierwszych
zabudowaniach Worochty. Chwilę siedzimy pod wiatą i w ciszy i
skupieniu patrzymy na miarowo i spokojnie padający deszcz. W głębi
duszy jestem bardzo zadowolony; pięknie wszystko się udało; pogoda
idealna, Czarnohora okazała się dla nas łaskawa i pozwoliła nam
zgłębić swoje tajemnice. Wspaniale. A ten deszcz to taka wisienka
na torcie.... W żartach rzucam tekst, że góry za nami płaczą, co
wywołuje lekkie rozbawienie. Tkwimy tu jeszcze dłuższą chwilę
dopóki opad nie ustaje całkowicie. Ruszamy dalej przez pierwsze
wysoko położone przysiółki Worochty. Widoki stąd piękne na
cudowną kotlinę w której rozłożyła się ta mieścina. Wiosenne
łąki obsypane kwieciem wspaniale prezentują się na tle ciemnych
gór.
|
Pierwsze huculskie osiedla nad Worochtą |
|
Tak to kiedyś tu wyglądało wszędzie |
|
Schodzimy do Worochty |
|
Ukwiecona kotlina Worochty |
|
Tradycyjna zabudowa |
|
W wysoko położonych przysiółkach |
Jak się okazuje Worochta z bliska robi
bardzo przygnębiające wrażenie. Piękne widoki z przedwojennych
kart pocztowych gdzieś się zatraciły. W totalnym bezładzie
zabudowy i chaosie architektonicznym, można dojrzeć jeszcze czasy
kiedy Worochta dumnie tytułowa się „Pełą Polskich Uzdrowisk”.
Hasło to znajdowało się na stemplach pocztowych przybijanych na
znaczkach w miejscowej poczcie. Dumnie i niewzruszenie, pomimo czasu
i losów historii stoją kamienne worochteńskie mosty kolejowe.
Godna uwagi jest stara cerkiew Narodzenia Bogurodzicy. Na miejscowym
cmentarzu można odwiedzić licznie spoczywających tu Polaków.
|
Nad Worochtą |
|
Nowy i stary wiadukt kolejowy |
|
Wiadukt kolejowy nad Prutem |
|
Cerkiew Narodzenia Bogurodzicy |
|
Cerkiew |
Po całodziennym marszu i rekonesanse
wioski odświeżamy i kąpiemy się w Prucie. Później w oczekiwaniu
na pociąg siadamy w jednej z niewielu otwartych tu knajpek. Jemy
tradycyjny ukraiński barszcz i bardzo dobrą, mocną czarną
herbatę. Powoli się ściemnia, gasną światła sklepów i czynnych
tu urzędów. Ulica pozostaje jednak nieoświetlona; dopiero dość
późno zapalają się zawieszone w kilku miejscach w poprzek ulicy
ozdobne girlandy ze świateł ledowych.
|
Dawne przedwojenne wille |
|
Worochta; widoczne przyczółki mostu przedwojennej kolejki leśnej Worochta-Foreszczenka |
|
Worochta - kapliczka |
|
"Nowa" cerkiew |
Godzina 23:00. Niestety musimy opuścić
lokal, który i tak był dziś nieco dłużej czynny z powodu
obecności jakiejś grupy turystów ukraińskich. Kierowniczka lokalu
pogania nas w piciu herbaty i każe wychodzić. Cóż robić; udajemy
się więc na dworzec gdzie czekamy i drzemiemy wraz z innymi
pasażerami w oczekiwaniu na nasz pociąg relacji Rachów – Lwów.
W końcu nadchodzi upragniona godzina. O 2:20 w nocy pociąg wtacza
się na stację. Zajmujemy swoje miejsca i pod czystą pościelą,
zmęczeni zasypiamy w drodze do Lwowa.
|
Pastereczki w Worochcie |
Fajne zdjęcia, fajnie napisana relacja. Aż się chcę tak powędrować! Pozazdrościć!
OdpowiedzUsuń