6 listopada 2018

Bieszczady - Trzy kraje, jedne góry cz.6





Poranek rozpoczyna się dość leniwie. W końcu to nasz kolejny dzień w górach i przebyte kilometry odczuwamy już w nogach. Najforsowniejsza część wyjazdu już za nami, jednak i na dzisiejszy dzień zaplanowaliśmy sobie dość wymagającą pętelkę z Wołosatego przez Rozsypaniec (1280 m.n.p.m.), Halicz (1333 m.n.p.m.) i Tarnicę (1346 m.n.p.m.) do Ustrzyk Górnych. Jedyną zaletą jest to, że dużą część ekwipunku możemy pozostawić na kwaterze.


Kolejny wspaniały, ciepły, wręcz gorący październikowy dzień. Około ósmej schodzimy pod sklep w Ustrzykach, gdzie zebrała się już grupa ludzi szukających transportu. Jedni chcą dostać się do Wołosatego, inni na Berehy, jeszcze inni chcieliby rozpocząć wędrówkę z Mucznego. Zdecydowanie najwięcej osób chce zdobyć Tarnicę, dlatego nie czekamy długo. Bus szybko się zapełnia i po chwili mkniemy drogą do punktu startu dzisiejszej wędrówki.  



Bieszczady


W Wołosatem już dość sporo ludzi; działa kilka kramów z pamiątkami . Trochę osób kotłuje się przy punkcie kasowym BdPN, przy którym następuje zderzenie ze światem polskiej masowej turystyki. Bieszczady Wschodnie i Zachodnie tworzą jedną całość pomimo przebiegającej między nimi granicy państwowej – stanowią całość jako góry, jako ekosystem. Pod względem pojmowania i uprawiania turystyki są jednak od siebie całkowicie odmienne. Polskie Bieszczady uporządkowane, ze starannie wytyczonymi szlakami, obwarowane zakazami i nakazami stoją w swoistej sprzeczności z tymi ukraińskimi, w których brak tego typu ograniczeń. Granica państwowa stanowi w tych górach swoistą granicę czasu. Płynie on w małych karpackich wioskach bardzo wolno. Do osad w głębokich dolinach górskich, gdzie większość zabudowy stanowi jeszcze tradycyjna drewniana architektura rzadko zagląda masowy turysta. Częściej można spotkać tu tzw. turystę plecakowego, który idzie trochę nieśmiało; przemykając jak kot chce pozostać niezauważony nie mącąc w ten sposób specyficznej atmosfery takich miejsc. Także na wysokich i dzikich połoninach spotyka się tych tzw. „turystów w starym stylu”. Niosą ze sobą cały swój dobytek i przemierzają szlaki niczym pionierzy z początku wieku. To tam nasze zwykłe i wyświechtane na polskich szlakach „cześć” lub „dzień dobry” nabiera pierwotnie prawdziwego wydźwięku i znaczenia. Na szerokich połoninach i rozległych górach Karpat Wschodnich słowa te oznaczają prawdziwe miły gest i obietnicę pomocy w potrzebie. W polskich górach, nie tylko Bieszczadach, skąd wszędzie blisko do cywilizacji nie ma to już takiego znaczenia. Liczba osób i swoista moda na góry przyciąga na szlaki bardzo różne towarzystwo, często takie które do końca nie wie po co tak naprawdę idzie w góry. Osobiście mnie to zasmuca; ginie gdzieś ten prawdziwy, dawny etos turysty-krajoznawcy chcącego m.in. przez poznanie gór, ich historii, społeczności w nich żyjących rozbudzić w sobie coś więcej niż tylko pragnienie wymarzonego „selfika”.

Z Wołosatego kierujemy się na przełęcz Bukowską (1107 m.n.p.m.) niezwykle monotonną drogą. Na rozwidleniu gdzie szlak odbija w lewo zawszę kieruję swój wzrok na widoczny stąd mostek na Wołosatce i drogę biegnącą dalej na przełęcz Beskid (785 m.n.p.m.) ku granicy polsko-ukraińskiej. Gdyby właśnie nie ta niewidzialna bariera byłoby stąd tak blisko w Bieszczady Wschodnie. Wystarczyłoby zejść na drugą stronę do wsi Łubnia skąd już prosta droga w połoniny. Obecnie to marzenia ściętej głowy, choć kto wie, może kiedyś to się zmieni. Granice przecież znikają, przesuwają się, zacierają...


Droga na przełęcz Bukowską


W okolicach mostka mija nas pojazd strażników parku. O jaka szkoda, że nie zdecydowaliśmy się go zatrzymać. W końcu może podwiózłby nas na przełęcz oszczędzając mozolnej drogi. Choć przecież w górach nie chodzi o to, żeby było łatwo, czyż nie?

Jak na razie na szlaku nie ma tłumów. Szlak na przełęcz wybrało zaledwie kilka osób, w tym jeden gość po 50-tce szukający chyba towarzystwa. Przez spory kawałek idzie wraz z nami i cały czas próbuje podtrzymywać konwersację.



Na przełęczy Bukowskiej


Na przełęczy Bukowskiej znajduje się obszerna wiata w której można chwile odpocząć. Od niedawna można podejść kawałek dalej wzdłuż granicy aż do krzyża oraz małej platformy widokowej. Dalszą drogę zagradza szlaban i stosowne tabliczki informujące o zakazie wejścia. Oj jak chciałoby się złamać te wszystkie skostniałe prawne zobowiązania i powędrować dalej drogą graniczną na Kińczyk Bukowski i Opołonek. Od polskiej strony wejście na te szczyty jest praktycznie niemożliwe, co innego zaś od strony ukraińskiej. Tu wystarczy „dozwił” i można ruszać.

Owoc zakazany - Kińczyk Bukowski

Dalej nie pójdziemy. Do tego miejsca można podejść na przełęczy Bukowskiej

Kolejnym przystankiem na naszej drodze jest Rozsypaniec (1280 m.n.p.m.) i Halicz (1333 m.n.p.m.). W okolicach tego pierwszego zauważamy słupki graniczne przedwojennej granicy. Skąd się tu wzięły, kto je tu przytaszczył? Przed wojną nie biegła tędy granica, więc najprawdopodobniej ktoś umieścił je w tym miejscu jako swoistą pamiątkę. Pełnią teraz rolę niemych świadków historii, świadków dawnych minionych już czasów.  

Ukraińskie góry z okolic Rozsypańca

Rozsypaniec - słupek graniczny

Przy słupku

Na Haliczu spotykamy już dość sporo ludzi. Przepiękny stąd widok na Tarnicę oraz okoliczne szczyty, w oddali widać Połoninę Caryńska i inne mniejsze góry. Ale to co przykuwa mój wzrok to widok w drugą stronę. Jak na dłoni widać stąd Bieszczady Wschodnie. Na pierwszym planie zarysowują się rozsiane luźno zabudowania Sianek; nieco na lewo od nich widać linię kolejową prowadzącą do Lwowa. Mamy szczęście, bo akurat przejeżdża pociąg. Słyszymy jego miarowy stukot kół i przeciągłe wycie syreny. Wyobrażam sobie teraz jak znów nim podróżuję, jestem tam w gorącej i niezbyt przyjemnie pachnącej puszce wagonu. Siedzę na drewnianej ławce stłoczony wśród ludzi zaaferowanymi swoimi codziennymi sprawami. W myślach znów podążam w te jakże magiczne góry na wschodzie, które dla tych ludzi są codziennością i tylko zwyczajną kupą kamieni. Dla mnie zaś jawią się jako coś wspaniałego, najcenniejszy skarb. Znów chcę tam być lecz z zadumy wyrywa mnie głos jakiejś turystki proszącej o zdjęcie; obok ktoś inny krzyczy czy opowiada jakiś mało śmieszny żart. Patrzę na tych wszystkich ludzi zgromadzonych na Haliczu i zastanawiam się jak zareagowaliby gdyby mogli zajrzeć teraz do mojego umysłu, gdyby poznali te wszystkie moje myśli, tęsknoty, górskie pragnienia. Czasami pojawia się u mnie refleksja czy aby nie za dużo z mojej strony filozofii w górach, wydumanych przemyśleń, romantyzmu czy sentymentalizmu. W końcu dla wielu góry to jednak tylko i wyłącznie kupa kamieni na którą warto wejść by co nieco porozglądać się po okolicy... ot tyle, a może aż tyle.


Tarnica z okolic Rozsypańca

Tarnice od Krzemienia oddziela przełęcz Goprowska

Halicz z Rozsypańca

Na szczycie

Idziemy dalej. Na szlaku coraz więcej turystów. Słońce coraz bardziej przygrzewa. Kurz ze ścieżki pokrywa moje buty kolejną grubą warstwą. Kurz z Bieszczadów Wschodnich spotyka się z tym z Zachodnich; czy czymś się różnią? Moim zdaniem nie bardzo, jedynie co to niosą ze sobą całkowicie inny ładunek emocjonalny.

Panorama z Halicza na gniazdo Tarnicy

Idziemy na przełęcz Goprowską

Idąc teraz zboczami Kopy Bukowskiej (1320 m.n.p.m.) i Krzemienia (1335 m.n.p.m.) tracimy na chwilę rozległą panoramę na wschód. Schodzimy na przełęcz Goprowską (1160 m.n.p.m.). Tutaj krótki odpoczynek przed podejściem na siodło pod Tarnicą i samą Tarnicę (1346 m.n.p.m.). A podejście to nie byle jakie. Ten odcinek szlaku zabudowano drewnianymi schodami, po których idzie się ciężko i niewygodnie. Podobne schody pojawiły się na sporym odcinku szlaku z Wołostaego na Tarnicę i na Krzemień. Gratulację dla pomysłodawcy. Schody to w końcu nieodłączny element górskiego krajobrazu!


Widok z Tarnicy na wschód - po lewej w oddali Pikuj

Tarnica

Kińczyk Bukowski i pasmo Pikuja z Tarnicy

Na Tarnicy stajemy już późnym popołudniem. Idealny moment, gdyż Słońce jest już po stronie zachodniej i pięknie oświetla ukraińską część gór. Miło pomyśleć, że jeszcze kilka dni temu byliśmy tam, na najwyższym szczycie Bieszczadów - Pikuju, który jawi się nam teraz jako ledwo widoczny cypelek na odległym horyzoncie. Tam Pikuj - najwyższy szczyt tych gór i jednocześnie najwyższy szczyt Bieszczadów Wschodnich. Tutaj Tarnica – królowa polskiej części. Dwa szczyty będące pewnymi symbolami, które udało się nam zdobyć w ciągu jednej wyprawy. Pozwoliło nam to spojrzeć na siebie jakby z dwóch stron lustra. Dwa górskie światy, które połączyło nasze pragnienie przejścia tych gór w całości, aby odbyć swoistą wędrówkę między światami w naszych umysłach oraz rzeczywistości. Niezwykłe uczucie.

Tarnica i Pikuj na jednym zdjęciu

Na szczycie jest trochę ludzi choć nie ma tłoku. Zgromadziło się tu trochę Grażyn i Januszy, którzy w typowy dla siebie sposób przeżywają kontakt z górami. Sprośne żarciki oraz alkohol wydaje się nieodłącznym elementem wędrówki tejże skądinąd całkiem zabawnej grupy. Prosimy napotkanego chłopaka o pamiątkowe zdjęcie. Od słowa do słowa i okazuje się, że jednym z jego marzeń jest właśnie wyjazd w ukraińską część Bieszczadów. Gdy dowiaduje się, że my właśnie stamtąd wracamy nie kryje lekkiego podziwu, może lekkiej zazdrości, ale wyczuwam w jego głosie także nutkę żalu. Dajemy mu kilka wskazówek i przekonujemy, że na Ukrainie jest jest tak strasznie jak to niektórzy opowiadają. Tym miłym akcentem żegnamy się z Tarnicą. Nachodzą mnie jeszcze wspomnienia sprzed wielu lat. To właśnie tutaj tak naprawdę zaczęła się moja przygoda z ukraińskimi Bieszczadami, bo właśnie stąd patrząc na wschód w te góry wtedy całkiem dla mnie obce i nieznane zamarzyłem o nich. Nie sądziłem jednak, że aż tyle z nich uda mi się poznać.

Schodzimy przez Szeroki Wierch

Szeroki Wierch, w oddali Caryńska i Wetlińska

Większość turystów z Tarnicy schodzi najkrótszą drogą do Wołosatego, jednak my kierujemy się przez Szeroki Wierch. Możemy cieszyć się w końcu z samotności na szlaku oraz ciszy. Połonina w niskim Słońcu nabiera wspaniałych złotych barw. W pewnym momencie odwracam się i robię zdjęcie. Piękna Tarnica, a nieco na prawo od niej widoczny w oddali malutki z tej perspektywy Pikuj. Nad tym wszystkim lazur nieba. Czyż może być piękniejsze podsumowanie tego wyjazdu? Choć to tak naprawdę jeszcze nie koniec, jeszcze przed nami kilka dni pobytu w Bieszczadach.

Tarniczka i Tarnica

Do Wołosatego docieramy już po zachodzie Słońca. Swoją wędrówkę kończymy tak jak wczoraj w Kremenarosie. Zamawiamy jedzenie, wznosimy toast za kolejną udaną karpacką wyprawę z nadzieja na kolejne piękne wędrówki. Zmęczenie dalej o sobie znać i czuję, że wzywa mnie ciepłe i wygodne łóżko. Szkoda, że w górach dni mijają tak szybko, za szybko...

Do Ustrzyk już niedaleko!










1 Komentarze:

  1. "Kolejnym przystankiem na naszej drodze jest Rozsypaniec (1280 m.n.p.m.) i Halicz (1333 m.n.p.m.). W okolicach tego pierwszego zauważamy słupki graniczne przedwojennej granicy. Skąd się tu wzięły, kto je tu przytaszczył? Przed wojną nie biegła tędy granica, więc najprawdopodobniej ktoś umieścił je w tym miejscu jako swoistą pamiątkę. Pełnią teraz rolę niemych świadków historii, świadków dawnych minionych już czasów. "

    właśnie w tym miejscu biegła granica - podchodziła aż po Rozsypaniec, a droga którą chodzą turyści częściowo należała do Czechosłowacji: http://images78.fotosik.pl/544/18d1416195c19767med.jpg

    zatem te słupki (których zresztą nie widziałem) są jak najbardziej prawidłowe a nie przeniesione :)

    OdpowiedzUsuń