Komańcza to ostatni przystanek na naszej bieszczadzkiej drodze. Poranne śpiewy w klasztornej kaplicy budzą mnie ze spokojnego snu. Za oknem szaro-buro, przenikliwa cisza poranka przerywana jest nabożną pieśnią z kaplicy. Od pierwszych chwil pobytu w klasztorze wyczuwa się tu specyficzną atmosferę. Budynek usytuowany jest z dala od zabudowań wsi w głębokim lesie, nie docierają tu inne odgłosy jak szum wiatru, śpiew zapóźnionego jesiennego ptaka, czy przyciszone głosy sióstr. Do tej pory nie bylem w podobnym miejscu, które tak bardzo sprzyjałoby wyciszeniu i kontemplacji.
Pokoje gościnne
oddzielone są od części klasztornej, dlatego obecność sióstr
nie jest krępująca. Po obfitym i bardzo dobrym śniadaniu udajemy
się na kawę do księdza Janusza. Rozmawiamy o turystyce tej
dzisiejszej i wczorajszej, o stosunkach między katolikami, a
prawosławnymi, o historii klasztoru i internowaniu prymasa Stefana
Wyszyńskiego. W końcu to właśnie tutaj był więziony przez
komunistyczne władze PRLu. Oprócz izby pamięci mamy okazje
obejrzeć prawdziwy pokój w którym mieszkał prymas.
|
Klasztor w Komańczy |
Ogarnia nas coraz większe
lenistwo. Miło gdy po kilku dniach tułaczki ktoś inny zadba o
dobry obiad, ciepło w pokoju i porządek. Decydujemy się jednak na
spacer. Spacer który ostatecznie przemienia się w dość długą
włóczęgę. Spod klasztoru udajemy się pod kościół
rzymskokatolicki, a dalej drogą do Prełuk, dawnej bieszczadzkiej
wioski w której ustanowiono tablice z umowną granicą między
Karpatami Wschodnimi, a Zachodnimi. Tutaj robimy oczywiście zdjęcia
i wypisujemy się do pamiątkowego zeszytu. Mimo że granica umowna
to dla mnie bardzo symboliczna, rozdziela bowiem znane mi bardzo
dobrze ucywilizowane góry na zachodzie od tych jeszcze w miarę
dzikich na wschodzie. Rzeka Osława która wytycza tę granicę
stanowi też swoistą barierę czasu. Po jednej stronie wygodne płaje
poprowadzą zawsze na rozległe połoniny Bieszczadów i Czarnohory
oraz do gorgańskich szypotów, które nieustannie nucą swoją
karpacką pieśń. Po drugiej zaś gwarne, zatłoczone szlaki
proponują turystykę w nowym ucywilizowanym wydaniu z wi-fi w
schronisku oraz z „selfikiem na fejsbuczka”.
|
Komańcza - kościół rzymskokatolicki |
|
Komańcza, stara retorta do wypału węgla drzewnego |
|
Prełuki - umowna granica Karpat Wschodnich i Zachodnich |
|
W sercu Karpat, czy aby na pewno? |
|
Karpaty Wschodnie |
|
Pamiątkowy wpis |
|
I dobrze znane Karpaty Zachodnie |
Deszcz wisi w powietrzu.
Zbieramy się w drogę powrotną. Połowę trasy udaje się nam
przejechać dzięki uprzejmości wracających z pracy robotników,
którzy podrzucają nas do centrum Komańczy.
|
Prełuki |
|
Mural w Komańczy - sowa reprezentuje Karpaty Zachodnie.... |
|
....a wilk Wschodnie |
Nasze dalsze kroki kierujemy w stronę cerkwi greckokatolickiej. Po drodze przyglądamy się też bardzo ładnym muralom na przyczółkach mostu. Cerkiew greckokatolicka okazuje się być otwarta dlatego udaje się nam zobaczyć ją od środka. Wewnątrz prezentuje się o wiele lepiej niż z zewnątrz, zachowało się bowiem oryginalne wyposażenie świątyni. Nie można tego powiedzieć o kawałek dalej stojącej na wzgórzu cerkwi prawosławnej. Dzięki ofiarności wiernych i przy pomocy składek zbieranych także zagranicą udało się ją odbudować po pożarze. Budynek zachował oryginalną formę, jednak z wnętrza nie pozostało nic. Przy świątyni robimy krótką przerwę i przysłuchujemy się opowieściom przewodnika, który właśnie przywędrował od strony klasztoru z grupą młodzieży.
|
Cerkiew greckokatolicka |
|
Cerkiew prawosławna |
|
Cerkiew prawosławna |
Nieśpiesznym krokiem
oddalamy się od cerkwi ścieżką spacerową tworzącą pętle
dookoła całej Komańczy. Wychodzimy na małą kulminację wzgórza
Wierch, gdzie postawiono niewielką platformę widokową. Jest na
tyle niska, że pobliskie zarośla wkrótce całkowicie przesłonią
widok.
Dookoła nas niskie
wzgórza Beskidu Niskiego i Bieszczadów zasnute lekka mgłą. Typowa
szara jesienna aura pochmurnego dnia wpycha mnie w objęcia
sentymentalizmu i melancholii. W wyobraźni znów wertuje gdzieś
wcześniej podpatrzone czarno-białe krajobrazy ze starych zdjęć.
Próbuje przenieść je na oglądane wzgórza i doliny. Może kiedyś
ta wąska i ciasna dolina była dla kogoś całym światem który
przestał istnieć?
Pozostałą drogę do
klasztoru przemierzamy w milczeniu. Każdy z nas zatopiony jest w
swoich myślach. Przed powrotem do klasztoru wstępujemy do
pobliskiego schroniska PTTK im. Zatwarnickiego. Raczymy się tutaj
gorąca zupą w pustej jadalni.
Pozostały czas
przeznaczamy na odpoczynek, w końcu to ostatnie chwile na wyciszenie
przed powrotem do domu. Tak żal wyjeżdżać...
|
Czas zamknąć za sobą kolejne drzwi |
Plan wyjazdu został
wykonany w 100%. Udało się nam – głównie dzięki idealniej
pogodzie oraz dobroci i życzliwości wielu napotkanych osób –
przejść całą założoną trasę, która wiodła od Husnego na
Ukrainie przez Pikuj, Ostry Wierch, Starostynę po Sianki przy
polskiej granicy. Następnie z Sianek udaliśmy się przez Wielkie i
Małe Berezne do słowackiej Nowej Sedlicy skąd przez Wielką Rawkę
dostaliśmy się do Ustrzyk Górnych. Trasa przez polską część
Bieszczadów wiodła przez Rozsypaniec, Halicz, Tarnicę; następnie
z Berehów przez Połoninę Wetlińską do Smereka. Ostatni
przystanek stanowiła Komańcza w jej niewysokimi wzgórzami. Z
powodu ograniczonej liczby dni urlopu byliśmy zmuszeni okroić nieco
trasę po polskiej stronie i odpuścić przejście Połoniny
Caryńskiej czy odcinka z Cisnej przez Wołosań do Komańczy. Mimo
wszystko to była piękna wędrówka i cudownie spędzony czas na
ponad 120-kilometrowym odcinku szlaku przez 3 kraje, ale jedne góry
– Bieszczady.
Podziwiam was za wytrwałość w wędrowaniu i dążeniu do celu. To naprawdę wyczyn ;-)
OdpowiedzUsuńWspaniała wyprawa, podziwiam
OdpowiedzUsuń