1 listopada 2018

Bieszczady - Trzy kraje, jedne góry cz.5





Dobrze wypoczęci wstajemy wcześnie rano. Ktoś by pomyślał, że urlopy są od tego, aby się dobrze wyspać i poleniuchować, ale nie z nami te numery. Dzisiaj jest wyjątkowy dzień, bo żegnamy się z Ukrainą i przez Słowację idziemy do Polski, a konkretnie do Ustrzyk.



Pierwszym dużym wyzwaniem jest dostanie się na przejście graniczne w Małym Bereznym. Co prawda jest to na tyle blisko, że można by tam pójść na piechotę drogą lub wyznakowanym niedawno szlakiem koloru czerwonego. My jednak postanawiamy spróbować się tam dostać albo marszrutką lub stopem. Początkowo idziemy główną ulicą w stronę Małego Bereznego, jednak nasze wysiłki zatrzymania stopa nie dają rezultatów. Wszyscy pokazują, że są tutejsi biorąc nas chyba za osoby chcące dostać się do pobliskiego Użhorodu. W pewnym momencie zauważamy starszą kobietę z kilkoma tobołkami przy drodze. Informuje nas, że zaraz ma jechać marszrutka na Małe Berezne więc dobrze, czekamy z nią. Po chwili podjeżdża typowy zdezelowany bus, otwierają się drzwi, a my tracimy nadzieję na podwózkę. Pojazd jest tak mocno zapchany, że nie mamy szans na wejście z dużymi plecakami. Kobiecie jakoś udaje się wepchnąć, a kierowcy zamknąć drzwi. Nie ma rady: idziemy pieszo próbując łapać stopa, co jak się okazuje nie jest takie proste.

Kościół rzymskokatolicki w Wielkim Bereznem

Zabudowa Bereznego odbiega swoją architekturą od typowej zabudowy ukraińskich miasteczek. W głównej mierze kościoły wybudowane są tu na styl węgierski, a domy stawiane bokiem do ulicy są tu identyczne z tymi jakie można spotkać choćby na całej Słowacji.

W połowie drogi między Wielkim, a Małym Bereznym w końcu udaje się. Dwójka młodych mężczyzn wyjeżdżających ze stacji benzynowej zatrzymuje się i zgrania nas z drogi. Jadą do Użhorodu, jednak są na tyle mili, że zjeżdżają kawałek z trasy i podrzucają nas praktycznie do samej granicy.  

Jest dość wcześnie toteż wszystkie przygraniczne sklepy są jeszcze pozamykane. Zaopatruje się więc w wodę na stacji benzynowej, na której wywiązuje się miła rozmowa ze sprzedawcą. Jest to kolejna osoba na Ukrainie nie kryjąca zaskoczenia z faktu, że idziemy z tak daleka oraz że o tej porze roku można spać pod namiotem godząc się z własnej woli na takie niewygodny.

Okolice przejścia granicznego w Małym Bereznem

Do przejścia pozostaje nam jeszcze kilkaset metrów asfaltem. Ruch samochodowy jest bardzo mały. Podchodząc do szlabanu otrzymujemy od strażnika kawałek karteczki z pieczątką oraz z wypisaną liczbą osób. Dalej kluczymy między ogonkiem aut. Po stronie ukraińskiej przejście osobowe oraz samochodowe działa równolegle względem siebie. Kilka osób czekających przed jednym z budynków instruuje nas, że odprawa odbywa się właśnie tutaj. Czekamy, bo pogranicznik każe czekać. Zza drzwi widać jak siedzi przy biurku wpatrzony w monitor i niemrawo stuka w klawiaturę. Na szczęście nie trwa to zbyt długo i zaprasza nas do środka; szybka kontrola paszportów i możemy wychodzić. Teraz udajemy się do małej budki na wyjeździe, gdzie kolejną kontrolę także przechodzimy dość szybko. Definitywnie opuszczamy tym samym terytorium Ukrainy.  

Przechodzimy na stronę słowacką z lekkim niepokojem. W internecie krąży bowiem wiele nieprzychylnych informacji na temat pograniczników z Ubli. Przed nami kilka osób przechodzi rewizję bagażu, trochę się obawiamy czy i nam nie każą wypakowywać zawartości plecaków. W końcu przychodzi nasza kolej. Starszy słowacki pogranicznik nawiązuje z nami przyjacielską rozmowę w mieszanym polsko-słowacko-ukraińskim języku. Słysząc, że chcemy przejść do Ustrzyk przez góry wzrasta jego zainteresowanie, gdyż jak się okazuje zna dobrze te górskie tereny z wcześniejszej swojej służby. Informujemy go, że planujemy dostać się autobusem do Sniny, a później Nowej Sedlicy i wtedy nadchodzi zaskakujący dla nas moment. Jak gdyby nigdy nic strażnik zostawia czekających w kolejce kolejnych petentów i udaje się z nami na zewnątrz budynku. Biegnie do części gdzie odprawiane są samochody i znajduje nam transport do Sniny. Dzięki jego bezinteresownej pomocy zabiera nas wysłużony czarny Mercedes.

Kierowcą okazuje się być Ukrainiec o słowackich korzeniach. W trakcie drogi szybko wywiązuje się dość ożywiona dyskusja na tematy historyczno-polityczne. Rozmawiamy o przynależności etnicznej tych rejonów; o rozdawnictwie paszportów węgierskiego konsula; o sytuacjach rozdzielenia rodzin granicą w wyniku powojennych ustaleń. Jest to też pierwszy Ukrainiec, który z chęcią Lwów oddałby Polsce, a Zakarpacie Węgrom. Droga od granicy do Sniny wije się wąską serpentyną wśród całkowicie zalesionych wzgórz. Po drodze mijamy kilka małych wiosek, lecz najczęściej jedziemy przez piękne i niezamieszkałe tereny. Dzięki podwózce w Sninie jesteśmy o około 1,5h wcześniej niż zakładaliśmy. Nic na tym jednak nie zyskujemy bo wcześniej nie ma żadnego innego połączenia do Novej Sedlicy. Nadmiar wolnego czasu pożytkujemy na leżakowanie nad przepływającą obok dworca autobusowego rzeką.  

Jedziemy do Nowej Sedlicy

Na kilka chwil przed odjazdem autobusu do Sedlicy na peronie zbiera się dość pokaźny tłumek pasażerów. Dobrze, że autobusy są tutaj na tyle obszerne że wszyscy bez problemu się mieszczą. Punktualnie ruszamy z dworca. Szybko opuszczamy Sninę, zjeżdżamy z głównej drogi i wjeżdżamy do Parku Narodowego Poloniny. Pogoda dopisuje; droga pnie się w górę serpentynami z których mamy okazję podziwiać piękne widoki na okoliczne wzgórza. W dużej mierze przejeżdżamy przez całkowicie bezludne tereny. Po drodze od czasu do czasu mijamy jakaś małą wioskę w której wysiada kilka osób. Podróż zaczyna być na tyle nużąca, a bujanie autobusu na tyle duże, że ucinam sobie krótką drzemkę. W końcu docieramy do Novej Sedlicy – wioski na krańcu świata – choć wcale nie tak małej. Jest już dobrze po 12, a przed nami długa droga. Aby dotrzeć do Ustrzyk musimy pokonać 17 km górskiego szlaku. Zakładamy że do celu dotrzemy ok. 20 czyli już po zmroku.

Park Narodowy Poloniny

Buczyna karpacka

Czerwony szlak początkowo wiedzę drogą asfaltową przez wieś, obok siedziby parku narodowego. Następnie skręca w las i biegnie już tylko i wyłącznie nim. Jest bardzo gorąco, a początkowe podejście solidne. Ciężko dyszymy, a nasze plecaki przyciskają nas mocno do ziemi. Na szlaku panuje całkowita cisza; jedynymi osobami, które dziś napotkamy to dwóch słowackich leśników jadących terenowym autem i osoby pracujące przy renowacji wiaty na początku szlaku. Oprócz nich tylko my i złota buczyna. Początkowo zachwycam się szlakiem, kolorami liści, Słońcem i wiatrem. Dość szybko osiągamy kulminację Paćkovej Kiczery (833 m.n.p.m.), gdzie znajduje się kilka tablic dydaktycznych. Od tego momentu szlak mocno schodzi w dół do potoku Stużyca, który swoje źródła ma na Słowacji, ale dalej wpływa na terytorium Ukrainy i uchodzi do rzeki Uż. Tracimy bardzo mocno na wysokości; aż 180 m musimy zejść w dół. Przy potoku robimy chwilę przerwy; przede wszystkim nabieramy wody i dobrze się nawadniamy. Teraz znów w górę. Prawie 600-metrowe podejście na trójstyk granic Polski, Słowacji i Ukrainy – Krzemieniec 1221 m.n.p.m jest okropnie monotonne. Ta część wędrówki dłuży się niemiłosiernie. Czy ten szlak ma jakiś koniec? Słońce jest już nisko gdy docieramy w końcu do granicy słowacko-ukraińskiej, którą szlak wyprowadza na szczyt Kremenarosa.  

Okolice Paćkovej Kiczery

Potok Stużyca

Zmęczeni, ale i zadowoleni docieramy na szczyt pod potężny obelisk z wyrytymi wizerunkami godeł państw, których granice się tu schodzą. Krótki odpoczynek, kilka zdjęć i radość z dotarcia do Polski. Jednak jeśli chcemy zdążyć na zachód Słońca na Rawce to musimy się śpieszyć. Czeka nas teraz 40 minutowy marsz niebieskim szlakiem wzdłuż granicy polsko-ukraińskiej. Wkraczając na terytorium Polski od razu rzuca się w oczy szeroka i mocno wydeptana ścieżka. Także śmieci w postaci m.in. puszek po piwie nie pozwalają nam zapomnieć, że wróciliśmy do „polskiego wymiaru turystyki”. 

Granica ukraińsko-słowacka

Krzemieniec

Na Rawki granicą polsko-ukraińską

Podejście pod Rawkę daje nam mocno w kość, ale to efekt całodziennej podróży oraz marszu przez góry. Wychodząc z lasu na skraj połoniny zaczynają otwierać się cudowne panoramy w kierunku wschodnim. Oświetlone jesiennym, wieczornym światłem dumnie prezentuje się połonina Tarnicy i Halicza. Nieco bliżej bukowy las na stokach Wielkiej i Małej Semenowej wydaje się płonąć. Ale to co najbardziej przykuwa wzrok to majaczące na horyzoncie połoniny Pikuja. To stamtąd idziemy, z tak daleka. Nie powstrzymały nas sztuczne granice wytyczone przez człowieka. To dowodzi jednego, że dla chcącego nie ma nic trudnego. Jeżeli pragniemy czegoś bardzo, to nawet największe przeszkody mogą zostać pokonane. Trzeba tylko chcieć i krok po kroku dążyć do obranego celu. Słońce szybko skrywa się z chmurami wiszącymi nad zachodnim horyzontem. Ze szczytu Wielkiej Rawki słowacka część Bieszczadów – Bukowskie Wierchy, prezentuje się bardzo przeciętnie.  

O zachodzie Słońca z Rawki

Pikuj z Wielkiej Rawki

Szeroki Wierch i Tarnica w zachodzącym świetle

A gdyby złamać zakaz?

Silny i bardzo zimny wiatr nie pozwala na dłuższe przebywanie na szczycie. Szybko też zaczyna zapadać zmrok, a przed nami jeszcze dwugodzinny marsz do Ustrzyk. Korzystamy z ostatnich promieni i zaczynamy schodzić szlakiem niebieskim, który obecnie przechodzi swoistą metamorfozę. Od jakiegoś czasu na szlakach będących w gestii parku narodowego budowane są schody. Przy użyciu metalu oraz drewna wytyczna się długie ciągi stopni, które w zamyśle mają przyczyniać się do ochrony połonin, ale z drugiej strony wcale nie ułatwiają wędrówki. Poza tym kto widział w górach schody? Jak dla mnie to kolejny etap odzierania gór z ich charakteru oraz przystosowania do coraz szerszej turystyki masowej. Coraz mniej w górach plecakowych turystów wędrujących z całym dobytkiem. My przez cały pobyt w polskiej części nie spotkaliśmy ani jednej takiej osoby oprócz samotnego słowackiego turysty. Następuje pewien zmierzch epoki, a proces ten przyśpiesza przez udostępnianie gór na masową skalę. Budowa nowych dróg, kolejnych pensjonatów, wyciągów, innych turystycznych udogodnień powoduje, że coraz mniej jest takich śmiałków, którzy idąc w góry szukają czegoś więcej niż tylko cudownych widoków i kolejnych zdjęć na Insta. Góry stają się kolejnym punktem na liście miejsc do odhaczenia w których z jakiegoś powodu być wypada. Jak to powiedział W.Krygowski – udostępnianie gór nieuchronnie prowadzi do ich zagłady.

Wielka Rawka

Bukowskie Wierchy z Wielkiej Rawki

Noc zastaje nas na szlaku. Wędrówka przez ciemny las zawsze przynosi pewną dozę dreszczyku emocji. Nigdy nie wiadomo co akurat kryje się w ciemnej gęstwie tam gdzie nie sięga wzrok. Mimo światła latarek zawsze wyczuwa się lekkie napięcie. Ostatni etap wędrówki przypada na tzw. asfalting. Idziemy środkiem nieoświetlonej drogi wpatrując się w oszołomieniu w pogodne niebo rozświetlone miliardami gwiazd. Takie rzeczy tylko w Bieszczadach!

Docieramy do celu!

W końcu docieramy do tablicy z nazwą Ustrzyki Górne. Docieramy do cywilizacji, tych kilkunastu domów, sklepu i baru, które stanowią pewną ostoję dla człowieka w tej dzikiej krainie. Kultowy bar Kremenaros (dawniej Pulpit) wita nas miłą atmosferą,dobrym jedzeniem i grzanym piwem. W końcu można odpocząć po zasłużonej wędrówce. Patrzę teraz na swoje buty zakurzone po całej wędrówce. Każda cząsteczka kurzu na nich zgromadzona niesie ze sobą pewną dozę wspomnień. Pojedyncze okruchy nie znaczą nic, ale razem składają się na pełen obraz wędrówki.

Dziś śpimy w Domu Rekolekcyjnym. Ważne, że jest ciepło i sucho. No i łazienka też się przydaje.















2 Komentarze:

  1. Przeczytałem wszystkie części: bardzo ciekawe :) Nie tylko opisy i zdjęcia, ale również przemyślenia :)

    Ten odcinek z Novej Sedlicy planowałem z kumplem przejść tej wiosny, ale jeszcze schodząc wcześniej z grani w okolicach Rabiej Skały, ale to stanowczo za długo na jeden dzień z ciężkim plecakiem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cały odcinek szlaku czerwonego z Sedlicy na Kremenaros prowadzi lasem. Tylko w jednym miejscu przed Paćkovą Kiczerą w miejscu wycinki kilku drzew była niewielka panoramka

      Usuń