Trzeci dzień czarnohorskiej wędrówki
okazał się najbardziej forsownym dniem całego wyjazdu. Ale po
kolei. Około 7 budzi nas zaglądające do namiotu Słońce.
Postanawiam szybko wygramolić się ze śpiwora i wyjść na
zewnątrz. Obszerny kocioł jeziora Niesamowitego zalany porannym
brzaskiem! Pięknie!. Po chwili jednak sielanka zostaje zastąpiona
rutyną poranka: śniadanie, pakowanie, zwijanie namiotu. Trochę się
niepokoję, bo wszystko to dość wolno idzie. Wczoraj według
założonego planu mieliśmy zanocować przy jeziorze Brebenieskuł,
które oddalone jest o ok. 2h marszu od Niesamowitego. Jednak z racji
późnego wymarszu zabrakło nam czasu aby się tam dostać. Dziś
obawiam się tego samego; w planach jest dojście do chatki na
Kosaryszczu, ale mam pewne obawy czy nam się uda. W końcu to daleko
droga....
W końcu finito! Wszystko gotowe;
karawana może ruszać! Zarzucamy plecaki, które wcale nie wydają
się lżejsze mimo ubytku żywności. Jezioro Niesamowite wygląda
naprawdę niesamowicie z góry. W zależności pod jakim kątem pada
światło woda wydaje się raz niebiesko-błękitna, raz
krystalicznie przejrzysta, a innym razem przybiera kolor
brudno-szary. Z miejscem tym związane jest wiele legend i huculskich
wierzeń. W końcu nazwa Niesamowite skądś się wzięła. Wierzono
w różne cudna i dziwy m.in. takie, że w jeziorku mieszka diabeł
lub że nie należy w nim mącić wody bo to wywołuje burzę oraz że
ten niewielki zbiornik jest bezdenną głębiną.
|
W kotle jeziora Niesamowitego. Widok spod źródła. Po prawej Turkuł (1933 m.n.p.m.) |
|
Jezioro Niesamowite - niewielki zbiornik szybko zarasta |
|
Niesamowite widziane z grani |
Pierwszym szczytem obok którego
prowadzi nasz szlak to Rebra (2001 m.n.p.m.) czyli po polsku Żebra.
Nazwa nieprzypadkowa, gdyż właśnie od tego wierzchołka odchodzi
ku północy nieduże ramię z charakterystycznymi skalnymi żebrami
o nazwie Szpyci. Podobno bardzo malownicze miejsce – mój następny
żelazny punkt wizyty w Czarnohorze. Główna ścieżka trawersuje
szczyt od strony południowej, więc nie mamy okazji bliżej
przyjrzeć się tej osobliwości. Za Rebą otwiera się szerszy widok
na południowy-wschód. Na horyzoncie pojawia się potężna sylwetka
Pop Iwana z ruinami obserwatorium, Gutin Tomnatyk (2016 m.n.p.m.) -
jedyny dwutysięcznik leżący poza główną granią – u którego
stóp przycupnęło drugie czarnohoroskie jezioro Brebieneskuł. Pogoda rozpieszcza także przy szlaku
organizujemy dłuży odpoczynek wśród tysięcy kwitnących
różaneczników.
|
Koteł Butyn na tle Marmaroszy |
|
Gdzieś w okolicach Rebry |
|
Przy topniejących płatach śniegu kwitną opóźnione krokusy |
|
Dolina potoku Brebenieski |
|
Gutin Tomnatyk (2016 m.n.p.m.) z widocznym jeziorkiem Brebenieskulskim |
Dalsza droga biegnie wzdłuż szczytów
Munczeł (1998 m.n.p.m.) i Dzembronia (1878 m.n.p.m.). Jako, że
zbocza tych gór od strony południowej opadają łagodnymi stokami,
ścieżka przez dłuższy czas prowadzi przez idealnie poziome lub
lekko nachylone tereny. Marsz nie nastręcza większych trudności.
Po drodze napotykamy wiele dobrych źródeł, co jest pewnym
ewenementem na takiej wysokości.
|
Panorama na dolinę potoku Brebenieski oraz Gutin Tomnatyk |
|
Dolina Brebenieski |
|
Na rozdrożu |
|
Pop Iwan (2028 m.n.p.m.) już blisko |
W końcu osiągamy przełęcz Pohane
Misce, co po polsku oznacza „złe miejsce”. Okolica rzeczywiście
nie ma dobrej opinii. Z racji większego wypłaszczenia oraz braku
charakterystycznych punktów odniesienia częstymi przypadkami są tu
pobłądzenia, szczególnie we mgle. Z tego miejsca jeszcze jakaś
godzina i zdobędziemy ostatni, najbardziej na południowy-wschód
wysunięty szczyt grani czyli Pop Iwana (2028 m.n.p.m.).
|
Szczyt Dzembronii (1878 m.n.p.m.) już za nami |
|
Panorama w stronę Gutin Tomnatyka oraz Dzembronii |
|
Czarnohorskim płajem |
|
Pop Iwan na wyciągnięcie ręki |
|
Pop Iwan |
Podczas podejścia zachwycają widoki.
Idealnie wkomponowana bryła obserwatorium tak bardzo wtapia się w
krajobraz, że wygląda jakby była tu od zawsze; jakby stanowiła
jedną, nierozerwalną całość wraz w górą. Krajobraz dopełniają
tysiące kwitnących różaneczników, których barwa mocno podsycana
przed popołudniowe Słońce, powoduje, że cała góra wydaje się
płonąć żywym ogniem.
|
Ruiny obserwatoruim |
|
Pop Iwan w różanecznikach |
|
Czarnohorska Arkadia |
Na podejściu spotykamy trochę więcej
turystów, a nawet jedną wycieczkę z dziećmi. W końcu to dość
popularne miejsce i dość łatwo dostępne ze wsi Dzembronia czy
Szybenego. Na wierzchołku stajemy ok. godziny 16. Odpoczywamy tu
też dość długo. Od moich zeszłorocznych odwiedzin niewiele się
tutaj zmieniło. Nie widać zasadniczych zmian w postępie prac
renowacyjnych. Na budynku, obok wejścia do dyżurki ratowników
górskich, zamontowano tablice informacje w języku polskim,
ukraińskim i angielskim. Jedyną widoczną oznaką remontu, jest
dość spora hałda nagromadzonego gruzu i odpadów z wnętrza
budynku. Być może większe prace prowadzone są teraz wewnątrz?
Szkoda, że nie można wejść do budynku. Od jakiegoś czasu dostępu
do wnętrza bronią solidne stalowe drzwi. Fajnie byłoby wyjść po
kamiennych schodkach na taras wieży obserwatorium w przypadający na
ten rok jubileusz 80-lecia jego powstania.
|
Ruiny obserwatorum |
|
Na szczycie Pop Iwana |
|
"Biały Słoń patrzy w gwiazdy" |
|
Na szczycie |
Obserwatorium
meteorologiczno-astronomiczne im. Marszałka Józefa Piłsudzkiego
zostało oddane do użytku w 1938 roku. Działało jedynie rok czasu.
Jego historię w zwięzły sposób przedstawia tablica informacyjna
na budynku.
|
Tablice informacyjne przy obserwatorium |
|
Krótki rys historyczny |
|
Ruiny od strony wschodniej |
Z wierzchołka Pop Iwana, zwanego też
Czarną Horą widoki są imponujące. W stronę północną i
północno-zachodnią jak na dłoni otwiera nam się panorama
niższych pasm Czarnohory, dalej Beskidu Pokuckiego oraz Gorganów w
tle. W stronę południową i południowo-wschodnią jedne pasma
ustępują kolejnym aż po horyzont. Wspaniale widoczne stąd
Marmarosze oraz Alpy Rodniańskie; połoniny Hryniawskie oraz
Czywczyny z idealnie widocznym najwyższym wierzchołkiem Czywczynem
na granicy ukraińsko-rumuńskiej. Idealnie też widoczna jest trasa
dawnej przedwojennej granicy prowadząca na Stoha (1653 m.n.p.m.) –
dawny trójstyk granic Polski, Czechosłowacji i Rumunii. Do dziś
znajduje się tam oryginalny granitowy walec tzw. tripleks z wykutymi
godłami trzech państw. Warto nadmienić, że do 1772 roku przez ten
szczyt przebiegała granica między Królestwem Polski, a Królestwem
Węgier. Góry ciągną się aż po horyzont, tak dalekie i odległe,
dla mnie na razie bezimienne, białe plamy, gdzieś tam niknące na
terytorium rumuńskim.
|
Pod obserwatorium kwitną dopiero krokusy |
|
Widok na Czywczyny i dalej w stronę Rumunii |
|
Marmarosze. Po lewej, za ostatnią połoniną widoczny Stoh - przedwojenny trójstyk granic |
|
Zbliżenie na Alpy Rodniańskie (chyba ??) oraz szczyt Czywczyn (masywna kopuła po prawej) |
|
Główna grań Czarnohory z Pop Iwana |
Minuty lecą nieubłaganie i jeżeli
chcemy dotrzeć dziś do Chatki u Kuby to musimy się zbierać.
Niechętnie i ociężale schodzimy w dół tą samą drogą w okolice
Pohanego Misca i dalej, niżej na przełęcz, gdzie rozbiło się
kilka namiotów. Poniżej dobrze widoczne ruiny przedwojennego
schroniska AZS Warszawa są dziś gościną dla wielu turystów. To
obecnie jedno z najlepszych miejsc biwakowych w okolicy Pop Iwana.
Opuszczamy znaki czerwone i
nieoznakowaną ścieżką trawersującą szczyt Smotreca (1894
m.n.p.m.) i podążamy w stronę Uchatego Kamienia (1858 m.n.p.m.). Po
drodze mijamy znów dogodne miejsca na biwak. Słońce coraz niżej,a
drogi jeszcze sporo przed nami. Siły już też nadwątlone, więc ni
z tego ni z owego proponuję tutaj nocleg. Żywność jeszcze mamy
więc nic nie stoi na przeszkodzie, czas też nas nie goni. Jednak
moja propozycja zostaje przegłosowana i chęć wyspania się pod
dachem i ciepłego prysznicu przechyla szalę na korzyść dalszej
wędrówki. Zdajemy sobie jednak sprawę, że nie mamy szans dotrzeć
do chatki za dnia.
Uchaty Kamień to kilkanaście
ciekawych ostańców skalnych o fantazyjnych kształtach, a niektóre
z nich mają nawet swoje własne nazwy jak Dido, Baba czy Żaba.
|
Na Uchatym Kamieniu |
Z Uchatego Kamienia coraz szybciej
tracimy wysokość, szlak niebieski jakim teraz podążamy wprowadza
nas w coraz większe zarośla. Po przekroczeniu kilku strumieni
wkraczamy w gęsty świerkowy las, skąd wygodnym płajem dochodzimy
do połoniny Smotrycz na której prowadzony jest tradycyjny wypas.
Znajduje się tutaj pasterska staja, gdzie można kupić smaczne
sery, mleko i inne wyroby mleczarskie. Warto nadmienić, że jest to
jednak gospodarstwo w dużym stopniu nastawione na turystów ze
względu na usytuowanie obok popularnego szlaku. Na starej chacie
zamontowano nawet stylowy szyld reklamowy zachwalający swojskie
produkty.
|
Połonina Smotrec |
|
"Moloczna Chata" oferuje szeroki asortyment nabiału |
Nie ma rady. Musimy się tu zatrzymać
i odpocząć. Kupujemy kawałek lekko podwędzonego sera oraz kawałek
innego białego, kremowego o smaku maślano-śmietankowym. Obydwa
bardzo dobre, ceny przyzwoite bo w zależności od rodzaju od 75 do
90 hrywien za kg czyli ok. 12-14 zł za kg. Od razu porównuję to
do horrendalnych cen podhalańskich oscypków, które – dla mnie
osobiście – nie są w połowie tak smaczne jak te wyroby.
Siedząc tak na schodach bacówki i
zajadając ser oglądamy jak ostatnie promienie Słońca muskają
grzbiet Kosaryszcza, na którym znajduje się nasz dzisiejszy cel
czyli chatka.
|
Wnętrze bacówki |
|
Watra |
|
Kocioł w którym podgrzewa się mleko na ser |
|
Na połoninie |
Zmęczeni ruszamy dalej w dół do wsi
Dzembronia. Przed nami jeszcze 45 minut marszu jak wskazuje tabliczka
szlakowa. Tym razem szeroka droga prowadzi nas wśród coraz
rzadszego lasu do pierwszych zabudowań wsi. Pocieszamy się, że już
niedaleko, że to już tuż za rogiem. I w końcu jest, pojawiają
się złote kopuły dzembrońskiej cerkwi. Tuż obok szlaku na
prywatnym terenie jednego z domów działa mały sklepik. Zmęczeni
całodzienną wędrówką i wysoką temperaturą przypuszczamy atak
na ten przybytek cywilizacji. Na początek zimna lemoniada o dziwnym
różowym kolorze, później lody. Pani proponuje nam piwo, jednak
grzecznie odmawiamy, bo zdajemy sobie sprawę, że po wychyleniu
butelki nie bylibyśmy w stanie się już stąd ruszyć. Obiecujemy
zajść tu jutro, gdy będziemy odpoczywać w chatce.
Słońce już całkowicie skryło się
na górski horyzont, temperatura jednak wcale nie spada. Nadal jest
gorąco. Dobrze, że znam drogę do chatki, także nie musimy już
szukać drogi w ciemnościach. Z wsi to jeszcze jakieś 1h15 minut
marszu w górę. Idąc po zmroku napotykamy na świetliki, biorąc
ich świecące odwłoki za oczy jakiegoś drapieżnika ukrytego w
krzakach. Później, pnąc się ku górze na tle pełni księżyca
przebiega przed nami bezszelestnie koń. Stajemy jak zaczarowani.
Scena jak z baśni; jak z filmu. Jesteśmy zafascynowani całą
sytuacją; nieco wyżej okazuje się, że koni jest więcej. Stoją
na łące i w mroku spoglądają na nas swoimi spokojnymi, ale
czujnymi oczami. Dzięki pełni księżyca idziemy bez czołówek;
nie sądziłem nigdy, że księżyc może dawać tak mocne światło.
Około godziny 23, po 29 km wędrówki,
stajemy w końcu pod szczytem Kosaryszcza (1148 m.n.p.m.) - ostatnie
spojrzenie na czarne szczyty Czarnohory oprószone srebrną nicią
światła księżyca. Cudowne uczucie i satysfakcja. Teraz jeszcze
tylko kilkanaście metrów i jesteśmy w chatce. Kuba nie śpi, w
jego oknie pali się światło. Okazało się, że czeka na dużą
grupę turystów z Polski, która ma zjawić się u niego w środku
nocy. Oprócz nas w chatce jest jeszcze jedna osoba. Staramy się
zachować ciszę; szybki prysznic i gorąca herba stawiają nas na
nogi. Przechodzi mnie senność i jeszcze przez chwilę siedzę z
kubkiem na „podganiu” chaty. Oj, jaka cicha i spokojna potrafi
być nocna Czarnohora. Jaka odmienna od tej dziennej, szumiącej
wiatrem wśród smreków, brzęczącej owadami wśród kwiecistych
carynek; krzykliwej przez stada mniejszych i większych ptaków.
Nocna Czarnohora potrafi przemawiać i chwytać za serce, i nie
zwalniać tego mocnego uścisku ani na moment....
Wspaniała wyprawa, piękne widoki - chciałoby się tam pobyć, choć przez chwilę. Może kiedyś, jakimś cudem, kto wie...
OdpowiedzUsuń