13 czerwca 2018

Czarnohora - Tam szum Prutu, Czeremoszu... cz.3/6





Trzeci dzień czarnohorskiej wędrówki okazał się najbardziej forsownym dniem całego wyjazdu. Ale po kolei. Około 7 budzi nas zaglądające do namiotu Słońce. Postanawiam szybko wygramolić się ze śpiwora i wyjść na zewnątrz. Obszerny kocioł jeziora Niesamowitego zalany porannym brzaskiem! Pięknie!. Po chwili jednak sielanka zostaje zastąpiona rutyną poranka: śniadanie, pakowanie, zwijanie namiotu. Trochę się niepokoję, bo wszystko to dość wolno idzie. Wczoraj według założonego planu mieliśmy zanocować przy jeziorze Brebenieskuł, które oddalone jest o ok. 2h marszu od Niesamowitego. Jednak z racji późnego wymarszu zabrakło nam czasu aby się tam dostać. Dziś obawiam się tego samego; w planach jest dojście do chatki na Kosaryszczu, ale mam pewne obawy czy nam się uda. W końcu to daleko droga....

W końcu finito! Wszystko gotowe; karawana może ruszać! Zarzucamy plecaki, które wcale nie wydają się lżejsze mimo ubytku żywności. Jezioro Niesamowite wygląda naprawdę niesamowicie z góry. W zależności pod jakim kątem pada światło woda wydaje się raz niebiesko-błękitna, raz krystalicznie przejrzysta, a innym razem przybiera kolor brudno-szary. Z miejscem tym związane jest wiele legend i huculskich wierzeń. W końcu nazwa Niesamowite skądś się wzięła. Wierzono w różne cudna i dziwy m.in. takie, że w jeziorku mieszka diabeł lub że nie należy w nim mącić wody bo to wywołuje burzę oraz że ten niewielki zbiornik jest bezdenną głębiną.


W kotle jeziora Niesamowitego. Widok spod źródła. Po prawej Turkuł (1933 m.n.p.m.)

Jezioro Niesamowite - niewielki zbiornik szybko zarasta

Niesamowite widziane z grani


Pierwszym szczytem obok którego prowadzi nasz szlak to Rebra (2001 m.n.p.m.) czyli po polsku Żebra. Nazwa nieprzypadkowa, gdyż właśnie od tego wierzchołka odchodzi ku północy nieduże ramię z charakterystycznymi skalnymi żebrami o nazwie Szpyci. Podobno bardzo malownicze miejsce – mój następny żelazny punkt wizyty w Czarnohorze. Główna ścieżka trawersuje szczyt od strony południowej, więc nie mamy okazji bliżej przyjrzeć się tej osobliwości. Za Rebą otwiera się szerszy widok na południowy-wschód. Na horyzoncie pojawia się potężna sylwetka Pop Iwana z ruinami obserwatorium, Gutin Tomnatyk (2016 m.n.p.m.) - jedyny dwutysięcznik leżący poza główną granią – u którego stóp przycupnęło drugie czarnohoroskie jezioro Brebieneskuł. Pogoda rozpieszcza także przy szlaku organizujemy dłuży odpoczynek wśród tysięcy kwitnących różaneczników.  

Koteł Butyn na tle Marmaroszy

Gdzieś w okolicach Rebry

Przy topniejących płatach śniegu kwitną opóźnione krokusy

Dolina potoku Brebenieski

Gutin Tomnatyk (2016 m.n.p.m.) z widocznym jeziorkiem Brebenieskulskim

Dalsza droga biegnie wzdłuż szczytów Munczeł (1998 m.n.p.m.) i Dzembronia (1878 m.n.p.m.). Jako, że zbocza tych gór od strony południowej opadają łagodnymi stokami, ścieżka przez dłuższy czas prowadzi przez idealnie poziome lub lekko nachylone tereny. Marsz nie nastręcza większych trudności. Po drodze napotykamy wiele dobrych źródeł, co jest pewnym ewenementem na takiej wysokości.  

Panorama na dolinę potoku Brebenieski oraz Gutin Tomnatyk

Dolina Brebenieski

Na rozdrożu

Pop Iwan (2028 m.n.p.m.) już blisko

W końcu osiągamy przełęcz Pohane Misce, co po polsku oznacza „złe miejsce”. Okolica rzeczywiście nie ma dobrej opinii. Z racji większego wypłaszczenia oraz braku charakterystycznych punktów odniesienia częstymi przypadkami są tu pobłądzenia, szczególnie we mgle. Z tego miejsca jeszcze jakaś godzina i zdobędziemy ostatni, najbardziej na południowy-wschód wysunięty szczyt grani czyli Pop Iwana (2028 m.n.p.m.).  

Szczyt Dzembronii (1878 m.n.p.m.) już za nami

Panorama w stronę Gutin Tomnatyka oraz Dzembronii

Czarnohorskim płajem

Pop Iwan na wyciągnięcie ręki

Pop Iwan


Podczas podejścia zachwycają widoki. Idealnie wkomponowana bryła obserwatorium tak bardzo wtapia się w krajobraz, że wygląda jakby była tu od zawsze; jakby stanowiła jedną, nierozerwalną całość wraz w górą. Krajobraz dopełniają tysiące kwitnących różaneczników, których barwa mocno podsycana przed popołudniowe Słońce, powoduje, że cała góra wydaje się płonąć żywym ogniem.

Ruiny obserwatoruim

Pop Iwan w różanecznikach

Czarnohorska Arkadia


Na podejściu spotykamy trochę więcej turystów, a nawet jedną wycieczkę z dziećmi. W końcu to dość popularne miejsce i dość łatwo dostępne ze wsi Dzembronia czy Szybenego. Na wierzchołku stajemy ok. godziny 16. Odpoczywamy tu też dość długo. Od moich zeszłorocznych odwiedzin niewiele się tutaj zmieniło. Nie widać zasadniczych zmian w postępie prac renowacyjnych. Na budynku, obok wejścia do dyżurki ratowników górskich, zamontowano tablice informacje w języku polskim, ukraińskim i angielskim. Jedyną widoczną oznaką remontu, jest dość spora hałda nagromadzonego gruzu i odpadów z wnętrza budynku. Być może większe prace prowadzone są teraz wewnątrz? Szkoda, że nie można wejść do budynku. Od jakiegoś czasu dostępu do wnętrza bronią solidne stalowe drzwi. Fajnie byłoby wyjść po kamiennych schodkach na taras wieży obserwatorium w przypadający na ten rok jubileusz 80-lecia jego powstania.

Ruiny obserwatorum

Na szczycie Pop Iwana

"Biały Słoń patrzy w gwiazdy"

Na szczycie

Obserwatorium meteorologiczno-astronomiczne im. Marszałka Józefa Piłsudzkiego zostało oddane do użytku w 1938 roku. Działało jedynie rok czasu. Jego historię w zwięzły sposób przedstawia tablica informacyjna na budynku.  

Tablice informacyjne przy obserwatorium

Krótki rys historyczny

Ruiny od strony wschodniej 

Z wierzchołka Pop Iwana, zwanego też Czarną Horą widoki są imponujące. W stronę północną i północno-zachodnią jak na dłoni otwiera nam się panorama niższych pasm Czarnohory, dalej Beskidu Pokuckiego oraz Gorganów w tle. W stronę południową i południowo-wschodnią jedne pasma ustępują kolejnym aż po horyzont. Wspaniale widoczne stąd Marmarosze oraz Alpy Rodniańskie; połoniny Hryniawskie oraz Czywczyny z idealnie widocznym najwyższym wierzchołkiem Czywczynem na granicy ukraińsko-rumuńskiej. Idealnie też widoczna jest trasa dawnej przedwojennej granicy prowadząca na Stoha (1653 m.n.p.m.) – dawny trójstyk granic Polski, Czechosłowacji i Rumunii. Do dziś znajduje się tam oryginalny granitowy walec tzw. tripleks z wykutymi godłami trzech państw. Warto nadmienić, że do 1772 roku przez ten szczyt przebiegała granica między Królestwem Polski, a Królestwem Węgier. Góry ciągną się aż po horyzont, tak dalekie i odległe, dla mnie na razie bezimienne, białe plamy, gdzieś tam niknące na terytorium rumuńskim.

Pod obserwatorium kwitną dopiero krokusy

Widok na Czywczyny i dalej w stronę Rumunii

Marmarosze. Po lewej, za ostatnią połoniną widoczny Stoh - przedwojenny trójstyk granic

Zbliżenie na Alpy Rodniańskie (chyba ??) oraz szczyt Czywczyn (masywna kopuła po prawej)

Główna grań Czarnohory z Pop Iwana

Minuty lecą nieubłaganie i jeżeli chcemy dotrzeć dziś do Chatki u Kuby to musimy się zbierać. Niechętnie i ociężale schodzimy w dół tą samą drogą w okolice Pohanego Misca i dalej, niżej na przełęcz, gdzie rozbiło się kilka namiotów. Poniżej dobrze widoczne ruiny przedwojennego schroniska AZS Warszawa są dziś gościną dla wielu turystów. To obecnie jedno z najlepszych miejsc biwakowych w okolicy Pop Iwana.

Opuszczamy znaki czerwone i nieoznakowaną ścieżką trawersującą szczyt Smotreca (1894 m.n.p.m.) i podążamy w  stronę Uchatego Kamienia (1858 m.n.p.m.). Po drodze mijamy znów dogodne miejsca na biwak. Słońce coraz niżej,a drogi jeszcze sporo przed nami. Siły już też nadwątlone, więc ni z tego ni z owego proponuję tutaj nocleg. Żywność jeszcze mamy więc nic nie stoi na przeszkodzie, czas też nas nie goni. Jednak moja propozycja zostaje przegłosowana i chęć wyspania się pod dachem i ciepłego prysznicu przechyla szalę na korzyść dalszej wędrówki. Zdajemy sobie jednak sprawę, że nie mamy szans dotrzeć do chatki za dnia.

Uchaty Kamień to kilkanaście ciekawych ostańców skalnych o fantazyjnych kształtach, a niektóre z nich mają nawet swoje własne nazwy jak Dido, Baba czy Żaba.  

Na Uchatym Kamieniu

Z Uchatego Kamienia coraz szybciej tracimy wysokość, szlak niebieski jakim teraz podążamy wprowadza nas w coraz większe zarośla. Po przekroczeniu kilku strumieni wkraczamy w gęsty świerkowy las, skąd wygodnym płajem dochodzimy do połoniny Smotrycz na której prowadzony jest tradycyjny wypas. Znajduje się tutaj pasterska staja, gdzie można kupić smaczne sery, mleko i inne wyroby mleczarskie. Warto nadmienić, że jest to jednak gospodarstwo w dużym stopniu nastawione na turystów ze względu na usytuowanie obok popularnego szlaku. Na starej chacie zamontowano nawet stylowy szyld reklamowy zachwalający swojskie produkty.

Połonina Smotrec

"Moloczna Chata" oferuje szeroki asortyment nabiału

Nie ma rady. Musimy się tu zatrzymać i odpocząć. Kupujemy kawałek lekko podwędzonego sera oraz kawałek innego białego, kremowego o smaku maślano-śmietankowym. Obydwa bardzo dobre, ceny przyzwoite bo w zależności od rodzaju od 75 do 90 hrywien za kg czyli ok. 12-14 zł za kg. Od razu porównuję to do horrendalnych cen podhalańskich oscypków, które – dla mnie osobiście – nie są w połowie tak smaczne jak te wyroby.
Siedząc tak na schodach bacówki i zajadając ser oglądamy jak ostatnie promienie Słońca muskają grzbiet Kosaryszcza, na którym znajduje się nasz dzisiejszy cel czyli chatka.  

Wnętrze bacówki

Watra

Kocioł w którym podgrzewa się mleko na ser

Na połoninie

Zmęczeni ruszamy dalej w dół do wsi Dzembronia. Przed nami jeszcze 45 minut marszu jak wskazuje tabliczka szlakowa. Tym razem szeroka droga prowadzi nas wśród coraz rzadszego lasu do pierwszych zabudowań wsi. Pocieszamy się, że już niedaleko, że to już tuż za rogiem. I w końcu jest, pojawiają się złote kopuły dzembrońskiej cerkwi. Tuż obok szlaku na prywatnym terenie jednego z domów działa mały sklepik. Zmęczeni całodzienną wędrówką i wysoką temperaturą przypuszczamy atak na ten przybytek cywilizacji. Na początek zimna lemoniada o dziwnym różowym kolorze, później lody. Pani proponuje nam piwo, jednak grzecznie odmawiamy, bo zdajemy sobie sprawę, że po wychyleniu butelki nie bylibyśmy w stanie się już stąd ruszyć. Obiecujemy zajść tu jutro, gdy będziemy odpoczywać w chatce.

Słońce już całkowicie skryło się na górski horyzont, temperatura jednak wcale nie spada. Nadal jest gorąco. Dobrze, że znam drogę do chatki, także nie musimy już szukać drogi w ciemnościach. Z wsi to jeszcze jakieś 1h15 minut marszu w górę. Idąc po zmroku napotykamy na świetliki, biorąc ich świecące odwłoki za oczy jakiegoś drapieżnika ukrytego w krzakach. Później, pnąc się ku górze na tle pełni księżyca przebiega przed nami bezszelestnie koń. Stajemy jak zaczarowani. Scena jak z baśni; jak z filmu. Jesteśmy zafascynowani całą sytuacją; nieco wyżej okazuje się, że koni jest więcej. Stoją na łące i w mroku spoglądają na nas swoimi spokojnymi, ale czujnymi oczami. Dzięki pełni księżyca idziemy bez czołówek; nie sądziłem nigdy, że księżyc może dawać tak mocne światło.

Około godziny 23, po 29 km wędrówki, stajemy w końcu pod szczytem Kosaryszcza (1148 m.n.p.m.) - ostatnie spojrzenie na czarne szczyty Czarnohory oprószone srebrną nicią światła księżyca. Cudowne uczucie i satysfakcja. Teraz jeszcze tylko kilkanaście metrów i jesteśmy w chatce. Kuba nie śpi, w jego oknie pali się światło. Okazało się, że czeka na dużą grupę turystów z Polski, która ma zjawić się u niego w środku nocy. Oprócz nas w chatce jest jeszcze jedna osoba. Staramy się zachować ciszę; szybki prysznic i gorąca herba stawiają nas na nogi. Przechodzi mnie senność i jeszcze przez chwilę siedzę z kubkiem na „podganiu” chaty. Oj, jaka cicha i spokojna potrafi być nocna Czarnohora. Jaka odmienna od tej dziennej, szumiącej wiatrem wśród smreków, brzęczącej owadami wśród kwiecistych carynek; krzykliwej przez stada mniejszych i większych ptaków. Nocna Czarnohora potrafi przemawiać i chwytać za serce, i nie zwalniać tego mocnego uścisku ani na moment....







1 Komentarze:

  1. Wspaniała wyprawa, piękne widoki - chciałoby się tam pobyć, choć przez chwilę. Może kiedyś, jakimś cudem, kto wie...

    OdpowiedzUsuń