Niedzielny poranek okazał się
pochmurny, ale nie deszczowy. Zza okien do naszego pokoju wpadało
szare światło poranka nie zachęcające do pobudki i opuszczenia
łóżka. Szlak wzywa, więc trzeba się zbierać. Bardziej
szczegółowy rekonesans pogodowy na zewnątrz budynku przyniósł
pozytywne wnioski. Niskie chmury i mgły nie były jedną zwartą
masą, a wręcz przeciwnie. Gdzieniegdzie ukazywały się miejsca
odsłaniające błękitne niebo. Pokrzepieni tym widokiem szybko
spakowaliśmy graty i udaliśmy się na smaczne śniadanie. Przy
okazji załatwiliśmy sobie podwózkę. Młody chłopak za 100
hrywien podrzucił nas pod czerwony szlak na Chomiak zaczynający się
w Podleśniowie, kilka kilometrów od Tatarowa.
Od tego momentu jesteśmy zdani już
tylko na siebie. Na łaskę pogody i gór. Czerwony szlak na Chomiak
(1541 m.n.p.m.) rozpoczyna się tuż u wylotu doliny Żeńca, przy
budce mieszczącej kasę pobierającą opłaty za dojście do
wodospadu.
Szlak na Chomiak oznaczony jest dobrze.
Z dobrymi humorami i nadzieją na cudowną wędrówkę wspinamy się
na nasz pierwszy gorgański szczyt. W międzyczasie wychodzi Słońce,
dzięki czemu mokry las wspaniale błyszczy się i skrzy. Wąska
ścieżka szerokimi zakosami trawersuje stoki Chomiaka, dzięki czemu
idzie się dość dobrze z ciężkimi plecakami. Ale coś za coś.
Łagodne nachylenie ścieżki skutkuje tym, że dojście na szczyt
jest bardzo monotonne i długie.
|
Hotel "Zagadka Karpat" |
|
Prut w Podleśniowie |
|
Czerwonym szlakiem na Chomiak |
W końcu coś się zmienia. Las rzednie
i wychodzimy na niewielką polankę z ławami i węzłem szlaków,
która niegdyś była Połoniną Baranią. Stąd można udać się
bezpośrednio dalej czerwonym szlakiem na szczyt Chomiaka, wygodną
drogą na Połoninę Chomiaków omijając szczyt lub zejść do drogi
do wsi Polanica. Cieszę się, że tu w końcu dotarliśmy.
Napotykamy tu wielu „niedzielnych turystów”, co mnie osobiście
trochę dziwni. Ale czy słusznie? W końcu Chomiak to szczyt idealny
na jednodniowe wyjście; z okolicznych wiosek dostać się tu
nietrudno. Chwila odpoczynku pod szlakowskazem i obserwacja otoczenia
oraz zachowań ukraińskiego rodzaju Homo Sapiens pozwala na
wyciągniecie wielu wniosków.
|
Tabliczka na szlaku - Leśnictwo Żeniec |
|
Węzeł szlaków na Połoninie Baraniej |
Idziemy cały czas lasem. Do tej pory
zero widoków; trochę to deprymujące. Za chwilę czeka nas
wspinaczka na szczyt, więc powinno się to zmienić. Wstajemy z
trawy, zakładamy ciężkie plecaki i w drogę pod górę. Po chwili
konsternacja – grzmot. Jak to, burza? Już o tak wczesnej porze?
Postanawiamy mimo wszystko iść do przodu. Podejście od Połoniny
Baraniej może dać w kość. Ścieżka szybko podrywa się do góry
początkowo przez las, później kosodrzewinę i gorgan. I to właśnie
na końcówce podejścia przez las spadają pierwsze krople deszczu
przy akompaniamencie coraz silniejszych grzmotów. Co robić? Część
ludzi schodzi w dół, część idzie do góry. Burza – rozum
podpowiada powinniśmy odpuścić i wrócić. Burza w górach to nic
dobrego; bardzo niebezpieczne zjawisko; tym bardziej na tak
eksponowanym szczycie jak Chomiak. Serce mówi co innego! Jak to, nie
uda nam się zdobyć Chomiaka? O nie! Protestuję. Zakładamy
peleryny i postanawiamy przeczekać burzę w lesie, pod jednym z
małych i gęstych świerków. Pada umiarkowanie; ale szlak mimo to
od razu przemienia się w mały rwący strumyczek. Myślę sobie
bajka; nie ma co! Ale to burza, burze przychodzą i odchodzą; z tą
zapewne będzie tak samo. I rzeczywiście, po jakimś czasie
przestaje padać, a my podejmujemy dalszą wędrówkę. Po
kilkudziesięciu metrach wchodzimy w kosówkę, zwaną tu żerepem.
Szlak jest bardzo niewygodny; wąski; wystające skały i korzenie
utrudniają wspinaczkę. Do tego wszystko jest mokre. Oj jak miło
witają nas Gorgany! Ale co to? W końcu jest! Pierwszy widok,
pierwsza cudowna panorama. Dopiero tutaj widzimy w jak kiepskim
położeniu pogodowym jesteśmy. Dookoła nas chmury lub wstające z
dolin mgły. Gdzieś na wschodzie pada; gdzieś z zachodu, znad
Syniaka zbliża się kolejna burzowa chmura. Widoczność nie powala.
Mimo to staram się cieszyć tym co jest; przed wyjazdem postanowiłem
sobie, że nawet zła pogoda nie zepsuje mi radości z wyprawy.
|
Szczyt Syniaka w chmurach |
|
Nad doliną Żeńca podnoszą się mgły |
Nie ma co tracić czasu. Na szczyt
jeszcze długa droga; może uda się wejść przed deszczem. Stoki
stają się coraz stromsze; pod nogami już mniej korzeni
kosodrzewiny, ale za to coraz większy i mało stabilny gorgan. Co
jakiś czas kropi; nieciekawie. Mozolnie do góry, ale damy radę. Po
drodze mijamy masę ludzi w dziwnym obuwiu. Królują adidasy,
trampki, baleriny... Są nawet klapki oraz domowe pantofle! Szok,
pomysłowość ludzi nie zna granic. Patrząc jednak na ich zmagania
na skałach budzi się we mnie uczucie politowania; próbuję sobie
wyobrazić jak bolesne i niewygodne musi być chodzenie w takim
obuwiu po tak ostrych i niestabilnych głazach. Dodatkowe utrudnienie
stanowi fakt, że po deszczu kamienie pokryte porostami robią się
bardzo śliskie.
|
Syniak i Połonina Chomiaków ze stoków Chomiaka |
|
Syniak |
|
Gorgan Jawornik |
W końcu nadchodzi ten moment - Chomiak
(1541 m.n.p.m.) zdobyty! Ale radość zostaje od razu przytłumiona
przez chmurę, która przynosi strugi deszczu. Znów nakładamy
peleryny. Oby szybko przeszło! Ale nie przechodzi, co gorsza nabiera
na sile. Proponuję schronić się przed deszczem za kamienną
podmurówką, służącą jako postument dla ustawionego tutaj
posągu. Ale kogo? Właściwie to do teraz nie wiem; chyba Matki
Bożej. Otulamy się pelerynami najszczelniej jak potrafimy i kucamy
za murkiem. Deszcz coraz bardziej napiera, a nogi coraz bardziej
drętwieją. W końcu nie daję rady i muszę przysiąść na jednym
z kamiennych stopni. Nie wiem ile to trwało, ale chyba z jakieś
10-15 minut. Ulewa w końcu się uspokaja i przechodzi, a my możemy
wstać – dosłownie – z kolan na jakie rzuciły nas Gorgany (ha
ha ha). Mokre ubranie i zimny wiatr oraz ryzyko ponownego deszczu nie
pozwala na dłuższe przebywanie na szczycie. Chwila na zapoznanie
się z widokami, kilka fotografii i w drogę.
|
Na szczycie Chomiaka |
|
Syniak ze szczytu Chomiaka |
|
Czarnohora z Pietrosem i Howerlą |
|
Zmoknięci na szczycie |
Schodzimy teraz w stronę Połoniny
Chomiaków, która tak pięknie widoczna jest ze szczytu. Wędrówka
w dół stromym zboczem jest bardzo niebezpieczna. Wystarczy moment
nieuwagi by na mokrym gorganie przewrócić się; trzeba uważać,
aby nogi nie poślizgnęły się na skałach i nie wpadły w liczne
szczeliny. Niechybnie oznaczałoby to złamanie, co w realiach
ukraińskiej służby ratowniczej nie byłoby niczym miłym. Gdy w
końcu docieramy do pierwszych kęp kosówki ponownie wychodzi
Słońce. Robi się bardzo ciepło, parno. Idealne warunki na kolejny
deszcz. Mimo niepewnej pogody mijamy po drodze śmiałków
zdążających na szczyt. Ostatnie chwile po gorganie i cieszymy się,
że już jesteśmy w lesie. O jak miło idzie się wygodną ścieżką
przez las. To właśnie tu gdzieś na granicy tego lasu i kosówki
stało kiedyś polskie schronisko turystyczne im. M. Orłowicza. Dziś
nie mamy już siły i ochoty na poszukiwanie jego ruin, ale zapewne
gdzieś tam są. Może kiedyś przy lepszej pogodzie będzie czas na
ich odnalezienie.
|
Na zejściu na Połoninę Chomiaków |
|
W lesie |
Docieramy na Połoninę Chomiaków,
gdzie na skraju lasu, przy pasterskiej stai rozstawiły się liczne
namioty. Widok jest piękny. Mgły przewalające się przez grzbiet
połoniny; dźwięk dzwonków pasącego się bydła dodaje tylko
uroku i tajemniczości tej górskiej krainie. Zmęczeni podejściem,
deszczem i niestabilnością pogody postanawiamy zostać tu na
nocleg. Nasz plan co prawda był inny. Dziś mieliśmy jeszcze zdobyć
Syniaka (1665 m.n.p.m.) oraz Mały Gorgan (1592 m.n.p.m.) i zanocować
na Połoninie Blażhiv. Cóż, plany trzeba weryfikować i
dostosowywać do aktualnych warunków. Proponuję zatrzymać się z
dala od hałaśliwej grupy namiotów przy dość dużej kaplicy gdzie
w razie deszczu będzie się można schronić.
|
Połonina Chomiaków |
|
Staja pasterska |
|
Wypas na połoninie |
Okazuje się, że nie pierwsi wpadliśmy
na taki pomysł. Przy kaplicy spotykamy grupkę zbieraczy jagód,
którzy wykorzystują ją na tymczasowy magazyn. W takim wypadku
urządzamy w pobliżu popas. Po ich odejściu szybko rozkładamy się
przy budynku i jako oznakę opanowania tego miejsca wywieszamy swoje
płaszcze przeciwdeszczowe, niczym flagi na masztach. Kaplica okazuje
się duża, idealna na 2 śpiwory! Nie zastanawiamy się długo; nie
będziemy dziś spać w namiocie, a tutaj pod dachem. Oszczędzi to
nam porannego pakowania i suszenia namiotu.
|
Nasz apartament - kapliczka |
|
Kapliczka |
Jako, że jest dopiero wczesne
popołudnie przygotowujemy obiad; suszymy rzeczy, odpoczywamy. Pogoda
okazuje się całkiem łaskawa i nie pada, co pozwala na rozpalenie
skromnego ogniska. Czas płynie bardzo przyjemnie. Co jakiś czas
mgły przesłaniają okoliczne szczyty; jest pięknie. Nie trzeba się
nigdzie spieszyć, gnać. Liczy się tylko to co tu i teraz.
Noc w kapliczce mija spokojnie. Budzę
się na hałas ujadania pasterskich psów i stwierdzam, że prosto w
szerokie okna kaplicy zagląda do nas okrągły, duży jaśniejący
srebrnym blaskiem Księżyc. Noc jest pogoda, o jak dobrze! Być może
to zapowiedź jutrzejszego pogodnego dnia. Ponownie zasypiam z
nadzieją na lepsze jutro, myśląc jak wygodnie leży się na
drewnianej podłodze, tu w górach zwanych Gorganami....
|
Na połoninie |
|
Piramida Chomiaka z połoniny |
|
W mgłach |
0 Komentarze:
Prześlij komentarz