Dobrze wypoczęci wstajemy wcześnie
rano. Ktoś by pomyślał, że urlopy są od tego, aby się dobrze
wyspać i poleniuchować, ale nie z nami te numery. Dzisiaj jest
wyjątkowy dzień, bo żegnamy się z Ukrainą i przez Słowację
idziemy do Polski, a konkretnie do Ustrzyk.
Pierwszym dużym wyzwaniem jest
dostanie się na przejście graniczne w Małym Bereznym. Co prawda
jest to na tyle blisko, że można by tam pójść na piechotę drogą
lub wyznakowanym niedawno szlakiem koloru czerwonego. My jednak
postanawiamy spróbować się tam dostać albo marszrutką lub
stopem. Początkowo idziemy główną ulicą w stronę Małego
Bereznego, jednak nasze wysiłki zatrzymania stopa nie dają
rezultatów. Wszyscy pokazują, że są tutejsi biorąc nas chyba za
osoby chcące dostać się do pobliskiego Użhorodu. W pewnym
momencie zauważamy starszą kobietę z kilkoma tobołkami przy
drodze. Informuje nas, że zaraz ma jechać marszrutka na Małe
Berezne więc dobrze, czekamy z nią. Po chwili podjeżdża typowy
zdezelowany bus, otwierają się drzwi, a my tracimy nadzieję na
podwózkę. Pojazd jest tak mocno zapchany, że nie mamy szans na
wejście z dużymi plecakami. Kobiecie jakoś udaje się wepchnąć,
a kierowcy zamknąć drzwi. Nie ma rady: idziemy pieszo próbując
łapać stopa, co jak się okazuje nie jest takie proste.
|
Kościół rzymskokatolicki w Wielkim Bereznem |
Zabudowa Bereznego odbiega swoją
architekturą od typowej zabudowy ukraińskich miasteczek. W głównej
mierze kościoły wybudowane są tu na styl węgierski, a domy
stawiane bokiem do ulicy są tu identyczne z tymi jakie można
spotkać choćby na całej Słowacji.
W połowie drogi między Wielkim, a
Małym Bereznym w końcu udaje się. Dwójka młodych mężczyzn
wyjeżdżających ze stacji benzynowej zatrzymuje się i zgrania nas
z drogi. Jadą do Użhorodu, jednak są na tyle mili, że zjeżdżają
kawałek z trasy i podrzucają nas praktycznie do samej granicy.
Jest dość wcześnie toteż wszystkie
przygraniczne sklepy są jeszcze pozamykane. Zaopatruje się więc w
wodę na stacji benzynowej, na której wywiązuje się miła rozmowa
ze sprzedawcą. Jest to kolejna osoba na Ukrainie nie kryjąca
zaskoczenia z faktu, że idziemy z tak daleka oraz że o tej porze
roku można spać pod namiotem godząc się z własnej woli na takie
niewygodny.
|
Okolice przejścia granicznego w Małym Bereznem |
Do przejścia pozostaje nam jeszcze
kilkaset metrów asfaltem. Ruch samochodowy jest bardzo mały.
Podchodząc do szlabanu otrzymujemy od strażnika kawałek karteczki
z pieczątką oraz z wypisaną liczbą osób. Dalej kluczymy między
ogonkiem aut. Po stronie ukraińskiej przejście osobowe oraz
samochodowe działa równolegle względem siebie. Kilka osób
czekających przed jednym z budynków instruuje nas, że odprawa
odbywa się właśnie tutaj. Czekamy, bo pogranicznik każe czekać.
Zza drzwi widać jak siedzi przy biurku wpatrzony w monitor i
niemrawo stuka w klawiaturę. Na szczęście nie trwa to zbyt długo
i zaprasza nas do środka; szybka kontrola paszportów i możemy
wychodzić. Teraz udajemy się do małej budki na wyjeździe, gdzie
kolejną kontrolę także przechodzimy dość szybko. Definitywnie
opuszczamy tym samym terytorium Ukrainy.
Przechodzimy na stronę słowacką z
lekkim niepokojem. W internecie krąży bowiem wiele nieprzychylnych
informacji na temat pograniczników z Ubli. Przed nami kilka osób przechodzi
rewizję bagażu, trochę się obawiamy czy i nam nie każą
wypakowywać zawartości plecaków. W końcu przychodzi nasza kolej.
Starszy słowacki pogranicznik nawiązuje z nami przyjacielską
rozmowę w mieszanym polsko-słowacko-ukraińskim języku. Słysząc,
że chcemy przejść do Ustrzyk przez góry wzrasta jego
zainteresowanie, gdyż jak się okazuje zna dobrze te górskie tereny
z wcześniejszej swojej służby. Informujemy go, że planujemy
dostać się autobusem do Sniny, a później Nowej Sedlicy i wtedy
nadchodzi zaskakujący dla nas moment. Jak gdyby nigdy nic strażnik
zostawia czekających w kolejce kolejnych petentów i udaje się z
nami na zewnątrz budynku. Biegnie do części gdzie odprawiane są
samochody i znajduje nam transport do Sniny. Dzięki jego
bezinteresownej pomocy zabiera nas wysłużony czarny Mercedes.
Kierowcą okazuje się być Ukrainiec o
słowackich korzeniach. W trakcie drogi szybko wywiązuje się dość
ożywiona dyskusja na tematy historyczno-polityczne. Rozmawiamy o
przynależności etnicznej tych rejonów; o rozdawnictwie paszportów
węgierskiego konsula; o sytuacjach rozdzielenia rodzin granicą w
wyniku powojennych ustaleń. Jest to też pierwszy Ukrainiec, który
z chęcią Lwów oddałby Polsce, a Zakarpacie Węgrom. Droga od
granicy do Sniny wije się wąską serpentyną wśród całkowicie
zalesionych wzgórz. Po drodze mijamy kilka małych wiosek, lecz
najczęściej jedziemy przez piękne i niezamieszkałe tereny. Dzięki
podwózce w Sninie jesteśmy o około 1,5h wcześniej niż
zakładaliśmy. Nic na tym jednak nie zyskujemy bo wcześniej nie ma
żadnego innego połączenia do Novej Sedlicy. Nadmiar wolnego czasu
pożytkujemy na leżakowanie nad przepływającą obok dworca
autobusowego rzeką.
|
Jedziemy do Nowej Sedlicy |
Na kilka chwil przed odjazdem autobusu
do Sedlicy na peronie zbiera się dość pokaźny tłumek pasażerów.
Dobrze, że autobusy są tutaj na tyle obszerne że wszyscy bez
problemu się mieszczą. Punktualnie ruszamy z dworca. Szybko
opuszczamy Sninę, zjeżdżamy z głównej drogi i wjeżdżamy do
Parku Narodowego Poloniny. Pogoda dopisuje; droga pnie się w górę
serpentynami z których mamy okazję podziwiać piękne widoki na
okoliczne wzgórza. W dużej mierze przejeżdżamy przez całkowicie
bezludne tereny. Po drodze od czasu do czasu mijamy jakaś małą
wioskę w której wysiada kilka osób. Podróż zaczyna być na tyle
nużąca, a bujanie autobusu na tyle duże, że ucinam sobie krótką
drzemkę. W końcu docieramy do Novej Sedlicy – wioski na krańcu
świata – choć wcale nie tak małej. Jest już dobrze po 12, a
przed nami długa droga. Aby dotrzeć do Ustrzyk musimy pokonać 17
km górskiego szlaku. Zakładamy że do celu dotrzemy ok. 20 czyli
już po zmroku.
|
Park Narodowy Poloniny |
|
Buczyna karpacka |
Czerwony szlak początkowo wiedzę
drogą asfaltową przez wieś, obok siedziby parku narodowego.
Następnie skręca w las i biegnie już tylko i wyłącznie nim. Jest
bardzo gorąco, a początkowe podejście solidne. Ciężko dyszymy, a
nasze plecaki przyciskają nas mocno do ziemi. Na szlaku panuje
całkowita cisza; jedynymi osobami, które dziś napotkamy to dwóch słowackich leśników jadących terenowym autem i osoby
pracujące przy renowacji wiaty na początku szlaku. Oprócz nich
tylko my i złota buczyna. Początkowo zachwycam się szlakiem,
kolorami liści, Słońcem i wiatrem. Dość szybko osiągamy
kulminację Paćkovej Kiczery (833 m.n.p.m.), gdzie znajduje się
kilka tablic dydaktycznych. Od tego momentu szlak mocno schodzi w dół
do potoku Stużyca, który swoje źródła ma na Słowacji, ale dalej
wpływa na terytorium Ukrainy i uchodzi do rzeki Uż. Tracimy bardzo
mocno na wysokości; aż 180 m musimy zejść w dół. Przy potoku
robimy chwilę przerwy; przede wszystkim nabieramy wody i dobrze się
nawadniamy. Teraz znów w górę. Prawie 600-metrowe podejście na
trójstyk granic Polski, Słowacji i Ukrainy – Krzemieniec 1221
m.n.p.m jest okropnie monotonne. Ta część wędrówki dłuży się
niemiłosiernie. Czy ten szlak ma jakiś koniec? Słońce jest już
nisko gdy docieramy w końcu do granicy słowacko-ukraińskiej, którą
szlak wyprowadza na szczyt Kremenarosa.
|
Okolice Paćkovej Kiczery |
|
Potok Stużyca |
Zmęczeni, ale i zadowoleni docieramy
na szczyt pod potężny obelisk z wyrytymi wizerunkami godeł państw,
których granice się tu schodzą. Krótki odpoczynek, kilka zdjęć
i radość z dotarcia do Polski. Jednak jeśli chcemy zdążyć na
zachód Słońca na Rawce to musimy się śpieszyć. Czeka nas teraz
40 minutowy marsz niebieskim szlakiem wzdłuż granicy
polsko-ukraińskiej. Wkraczając na terytorium Polski od razu rzuca
się w oczy szeroka i mocno wydeptana ścieżka. Także śmieci w
postaci m.in. puszek po piwie nie pozwalają nam zapomnieć, że
wróciliśmy do „polskiego wymiaru turystyki”.
|
Granica ukraińsko-słowacka |
|
Krzemieniec |
|
Na Rawki granicą polsko-ukraińską |
Podejście pod Rawkę daje nam mocno w
kość, ale to efekt całodziennej podróży oraz marszu przez góry.
Wychodząc z lasu na skraj połoniny zaczynają otwierać się
cudowne panoramy w kierunku wschodnim. Oświetlone jesiennym,
wieczornym światłem dumnie prezentuje się połonina Tarnicy i
Halicza. Nieco bliżej bukowy las na stokach Wielkiej i Małej
Semenowej wydaje się płonąć. Ale to co najbardziej przykuwa wzrok
to majaczące na horyzoncie połoniny Pikuja. To stamtąd idziemy, z
tak daleka. Nie powstrzymały nas sztuczne granice wytyczone przez
człowieka. To dowodzi jednego, że dla chcącego nie ma nic
trudnego. Jeżeli pragniemy czegoś bardzo, to nawet największe
przeszkody mogą zostać pokonane. Trzeba tylko chcieć i krok po
kroku dążyć do obranego celu. Słońce szybko skrywa się z chmurami
wiszącymi nad zachodnim horyzontem. Ze szczytu Wielkiej Rawki
słowacka część Bieszczadów – Bukowskie Wierchy, prezentuje się
bardzo przeciętnie.
|
O zachodzie Słońca z Rawki |
|
Pikuj z Wielkiej Rawki |
|
Szeroki Wierch i Tarnica w zachodzącym świetle |
|
A gdyby złamać zakaz? |
Silny i bardzo zimny wiatr nie pozwala
na dłuższe przebywanie na szczycie. Szybko też zaczyna zapadać
zmrok, a przed nami jeszcze dwugodzinny marsz do Ustrzyk. Korzystamy
z ostatnich promieni i zaczynamy schodzić szlakiem niebieskim, który
obecnie przechodzi swoistą metamorfozę. Od jakiegoś czasu na
szlakach będących w gestii parku narodowego budowane są schody.
Przy użyciu metalu oraz drewna wytyczna się długie ciągi stopni,
które w zamyśle mają przyczyniać się do ochrony połonin, ale z
drugiej strony wcale nie ułatwiają wędrówki. Poza tym kto widział
w górach schody? Jak dla mnie to kolejny etap odzierania gór z ich
charakteru oraz przystosowania do coraz szerszej turystyki masowej.
Coraz mniej w górach plecakowych turystów wędrujących z całym
dobytkiem. My przez cały pobyt w polskiej części nie spotkaliśmy
ani jednej takiej osoby oprócz samotnego słowackiego turysty.
Następuje pewien zmierzch epoki, a proces ten przyśpiesza przez
udostępnianie gór na masową skalę. Budowa nowych dróg, kolejnych
pensjonatów, wyciągów, innych turystycznych udogodnień powoduje,
że coraz mniej jest takich śmiałków, którzy idąc w góry
szukają czegoś więcej niż tylko cudownych widoków i kolejnych
zdjęć na Insta. Góry stają się kolejnym punktem na liście
miejsc do odhaczenia w których z jakiegoś powodu być wypada. Jak
to powiedział W.Krygowski – udostępnianie gór nieuchronnie
prowadzi do ich zagłady.
|
Wielka Rawka |
|
Bukowskie Wierchy z Wielkiej Rawki |
Noc zastaje nas na szlaku. Wędrówka
przez ciemny las zawsze przynosi pewną dozę dreszczyku emocji.
Nigdy nie wiadomo co akurat kryje się w ciemnej gęstwie tam gdzie
nie sięga wzrok. Mimo światła latarek zawsze wyczuwa się lekkie
napięcie. Ostatni etap wędrówki przypada na tzw. asfalting.
Idziemy środkiem nieoświetlonej drogi wpatrując się w
oszołomieniu w pogodne niebo rozświetlone miliardami gwiazd. Takie rzeczy tylko w Bieszczadach!
|
Docieramy do celu! |
W końcu docieramy do tablicy z nazwą
Ustrzyki Górne. Docieramy do cywilizacji, tych kilkunastu domów,
sklepu i baru, które stanowią pewną ostoję dla człowieka w tej
dzikiej krainie. Kultowy bar Kremenaros (dawniej Pulpit) wita nas
miłą atmosferą,dobrym jedzeniem i grzanym piwem. W końcu można
odpocząć po zasłużonej wędrówce. Patrzę teraz na swoje buty
zakurzone po całej wędrówce. Każda cząsteczka kurzu na nich
zgromadzona niesie ze sobą pewną dozę wspomnień. Pojedyncze
okruchy nie znaczą nic, ale razem składają się na pełen obraz
wędrówki.
Dziś śpimy w Domu Rekolekcyjnym.
Ważne, że jest ciepło i sucho. No i łazienka też się przydaje.
Przeczytałem wszystkie części: bardzo ciekawe :) Nie tylko opisy i zdjęcia, ale również przemyślenia :)
OdpowiedzUsuńTen odcinek z Novej Sedlicy planowałem z kumplem przejść tej wiosny, ale jeszcze schodząc wcześniej z grani w okolicach Rabiej Skały, ale to stanowczo za długo na jeden dzień z ciężkim plecakiem :)
Cały odcinek szlaku czerwonego z Sedlicy na Kremenaros prowadzi lasem. Tylko w jednym miejscu przed Paćkovą Kiczerą w miejscu wycinki kilku drzew była niewielka panoramka
Usuń