Poranek rozpoczyna się dość leniwie.
W końcu to nasz kolejny dzień w górach i przebyte kilometry
odczuwamy już w nogach. Najforsowniejsza część wyjazdu już za
nami, jednak i na dzisiejszy dzień zaplanowaliśmy sobie dość
wymagającą pętelkę z Wołosatego przez Rozsypaniec (1280
m.n.p.m.), Halicz (1333 m.n.p.m.) i Tarnicę (1346 m.n.p.m.) do
Ustrzyk Górnych. Jedyną zaletą jest to, że dużą część
ekwipunku możemy pozostawić na kwaterze.
Kolejny wspaniały, ciepły, wręcz
gorący październikowy dzień. Około ósmej schodzimy pod sklep w
Ustrzykach, gdzie zebrała się już grupa ludzi szukających
transportu. Jedni chcą dostać się do Wołosatego, inni na Berehy,
jeszcze inni chcieliby rozpocząć wędrówkę z Mucznego.
Zdecydowanie najwięcej osób chce zdobyć Tarnicę, dlatego nie
czekamy długo. Bus szybko się zapełnia i po chwili mkniemy drogą
do punktu startu dzisiejszej wędrówki.
|
Bieszczady |
W Wołosatem już dość sporo ludzi;
działa kilka kramów z pamiątkami . Trochę osób kotłuje się
przy punkcie kasowym BdPN, przy którym następuje zderzenie ze
światem polskiej masowej turystyki. Bieszczady Wschodnie i Zachodnie
tworzą jedną całość pomimo przebiegającej między nimi granicy
państwowej – stanowią całość jako góry, jako ekosystem. Pod
względem pojmowania i uprawiania turystyki są jednak od siebie
całkowicie odmienne. Polskie Bieszczady uporządkowane, ze starannie
wytyczonymi szlakami, obwarowane zakazami i nakazami stoją w
swoistej sprzeczności z tymi ukraińskimi, w których brak tego typu
ograniczeń. Granica państwowa stanowi w tych górach swoistą
granicę czasu. Płynie on w małych karpackich wioskach bardzo
wolno. Do osad w głębokich dolinach górskich, gdzie większość
zabudowy stanowi jeszcze tradycyjna drewniana architektura rzadko
zagląda masowy turysta. Częściej można spotkać tu tzw. turystę
plecakowego, który idzie trochę nieśmiało; przemykając jak kot
chce pozostać niezauważony nie mącąc w ten sposób specyficznej
atmosfery takich miejsc. Także na wysokich i dzikich połoninach
spotyka się tych tzw. „turystów w starym stylu”. Niosą ze sobą
cały swój dobytek i przemierzają szlaki niczym pionierzy z
początku wieku. To tam nasze zwykłe i wyświechtane na polskich
szlakach „cześć” lub „dzień dobry” nabiera pierwotnie
prawdziwego wydźwięku i znaczenia. Na szerokich połoninach i
rozległych górach Karpat Wschodnich słowa te oznaczają prawdziwe
miły gest i obietnicę pomocy w potrzebie. W polskich górach, nie
tylko Bieszczadach, skąd wszędzie blisko do cywilizacji nie ma to
już takiego znaczenia. Liczba osób i swoista moda na góry
przyciąga na szlaki bardzo różne towarzystwo, często takie które
do końca nie wie po co tak naprawdę idzie w góry. Osobiście mnie
to zasmuca; ginie gdzieś ten prawdziwy, dawny etos
turysty-krajoznawcy chcącego m.in. przez poznanie gór, ich
historii, społeczności w nich żyjących rozbudzić w sobie coś
więcej niż tylko pragnienie wymarzonego „selfika”.
Z Wołosatego kierujemy się na
przełęcz Bukowską (1107 m.n.p.m.) niezwykle monotonną drogą. Na
rozwidleniu gdzie szlak odbija w lewo zawszę kieruję swój wzrok na
widoczny stąd mostek na Wołosatce i drogę biegnącą dalej na
przełęcz Beskid (785 m.n.p.m.) ku granicy polsko-ukraińskiej.
Gdyby właśnie nie ta niewidzialna bariera byłoby stąd tak blisko
w Bieszczady Wschodnie. Wystarczyłoby zejść na drugą stronę do
wsi Łubnia skąd już prosta droga w połoniny. Obecnie to marzenia
ściętej głowy, choć kto wie, może kiedyś to się zmieni.
Granice przecież znikają, przesuwają się, zacierają...
|
Droga na przełęcz Bukowską |
W okolicach mostka mija nas pojazd
strażników parku. O jaka szkoda, że nie zdecydowaliśmy się go
zatrzymać. W końcu może podwiózłby nas na przełęcz
oszczędzając mozolnej drogi. Choć przecież w górach nie chodzi o
to, żeby było łatwo, czyż nie?
Jak na razie na szlaku nie ma tłumów.
Szlak na przełęcz wybrało zaledwie kilka osób, w tym jeden gość
po 50-tce szukający chyba towarzystwa. Przez spory kawałek idzie
wraz z nami i cały czas próbuje podtrzymywać konwersację.
|
Na przełęczy Bukowskiej |
Na przełęczy Bukowskiej znajduje się
obszerna wiata w której można chwile odpocząć. Od niedawna można
podejść kawałek dalej wzdłuż granicy aż do krzyża oraz małej
platformy widokowej. Dalszą drogę zagradza szlaban i stosowne
tabliczki informujące o zakazie wejścia. Oj jak chciałoby się
złamać te wszystkie skostniałe prawne zobowiązania i powędrować
dalej drogą graniczną na Kińczyk Bukowski i Opołonek. Od polskiej
strony wejście na te szczyty jest praktycznie niemożliwe, co innego
zaś od strony ukraińskiej. Tu wystarczy „dozwił” i można
ruszać.
|
Owoc zakazany - Kińczyk Bukowski |
|
Dalej nie pójdziemy. Do tego miejsca można podejść na przełęczy Bukowskiej |
Kolejnym przystankiem na naszej drodze
jest Rozsypaniec (1280 m.n.p.m.) i Halicz (1333 m.n.p.m.). W
okolicach tego pierwszego zauważamy słupki graniczne przedwojennej
granicy. Skąd się tu wzięły, kto je tu przytaszczył? Przed wojną
nie biegła tędy granica, więc najprawdopodobniej ktoś umieścił
je w tym miejscu jako swoistą pamiątkę. Pełnią teraz rolę
niemych świadków historii, świadków dawnych minionych już
czasów.
|
Ukraińskie góry z okolic Rozsypańca |
|
Rozsypaniec - słupek graniczny |
|
Przy słupku |
Na Haliczu spotykamy już dość sporo
ludzi. Przepiękny stąd widok na Tarnicę oraz okoliczne szczyty, w
oddali widać Połoninę Caryńska i inne mniejsze góry. Ale to co
przykuwa mój wzrok to widok w drugą stronę. Jak na dłoni widać
stąd Bieszczady Wschodnie. Na pierwszym planie zarysowują się
rozsiane luźno zabudowania Sianek; nieco na lewo od nich widać
linię kolejową prowadzącą do Lwowa. Mamy szczęście, bo akurat
przejeżdża pociąg. Słyszymy jego miarowy stukot kół i
przeciągłe wycie syreny. Wyobrażam sobie teraz jak znów nim
podróżuję, jestem tam w gorącej i niezbyt przyjemnie pachnącej
puszce wagonu. Siedzę na drewnianej ławce stłoczony wśród ludzi
zaaferowanymi swoimi codziennymi sprawami. W myślach znów podążam
w te jakże magiczne góry na wschodzie, które dla tych ludzi są
codziennością i tylko zwyczajną kupą kamieni. Dla mnie zaś jawią
się jako coś wspaniałego, najcenniejszy skarb. Znów chcę tam być
lecz z zadumy wyrywa mnie głos jakiejś turystki proszącej o
zdjęcie; obok ktoś inny krzyczy czy opowiada jakiś mało śmieszny
żart. Patrzę na tych wszystkich ludzi zgromadzonych na Haliczu i
zastanawiam się jak zareagowaliby gdyby mogli zajrzeć teraz do
mojego umysłu, gdyby poznali te wszystkie moje myśli, tęsknoty,
górskie pragnienia. Czasami pojawia się u mnie refleksja czy aby
nie za dużo z mojej strony filozofii w górach, wydumanych
przemyśleń, romantyzmu czy sentymentalizmu. W końcu dla wielu góry
to jednak tylko i wyłącznie kupa kamieni na którą warto wejść
by co nieco porozglądać się po okolicy... ot tyle, a może aż
tyle.
|
Tarnica z okolic Rozsypańca |
|
Tarnice od Krzemienia oddziela przełęcz Goprowska |
|
Halicz z Rozsypańca |
|
Na szczycie |
Idziemy dalej. Na szlaku coraz więcej
turystów. Słońce coraz bardziej przygrzewa. Kurz ze ścieżki
pokrywa moje buty kolejną grubą warstwą. Kurz z Bieszczadów
Wschodnich spotyka się z tym z Zachodnich; czy czymś się różnią?
Moim zdaniem nie bardzo, jedynie co to niosą ze sobą całkowicie
inny ładunek emocjonalny.
|
Panorama z Halicza na gniazdo Tarnicy |
|
Idziemy na przełęcz Goprowską |
Idąc teraz zboczami Kopy Bukowskiej
(1320 m.n.p.m.) i Krzemienia (1335 m.n.p.m.) tracimy na chwilę
rozległą panoramę na wschód. Schodzimy na przełęcz Goprowską
(1160 m.n.p.m.). Tutaj krótki odpoczynek przed podejściem na siodło
pod Tarnicą i samą Tarnicę (1346 m.n.p.m.). A podejście to nie
byle jakie. Ten odcinek szlaku zabudowano drewnianymi schodami, po
których idzie się ciężko i niewygodnie. Podobne schody pojawiły
się na sporym odcinku szlaku z Wołostaego na Tarnicę i na
Krzemień. Gratulację dla pomysłodawcy. Schody to w końcu
nieodłączny element górskiego krajobrazu!
|
Widok z Tarnicy na wschód - po lewej w oddali Pikuj |
|
Tarnica |
|
Kińczyk Bukowski i pasmo Pikuja z Tarnicy |
Na Tarnicy stajemy już późnym
popołudniem. Idealny moment, gdyż Słońce jest już po stronie
zachodniej i pięknie oświetla ukraińską część gór. Miło
pomyśleć, że jeszcze kilka dni temu byliśmy tam, na najwyższym
szczycie Bieszczadów - Pikuju, który jawi się nam teraz jako ledwo
widoczny cypelek na odległym horyzoncie. Tam Pikuj - najwyższy
szczyt tych gór i jednocześnie najwyższy szczyt Bieszczadów
Wschodnich. Tutaj Tarnica – królowa polskiej części. Dwa szczyty
będące pewnymi symbolami, które udało się nam zdobyć w ciągu
jednej wyprawy. Pozwoliło nam to spojrzeć na siebie jakby z dwóch
stron lustra. Dwa górskie światy, które połączyło nasze
pragnienie przejścia tych gór w całości, aby odbyć swoistą
wędrówkę między światami w naszych umysłach oraz
rzeczywistości. Niezwykłe uczucie.
|
Tarnica i Pikuj na jednym zdjęciu |
Na szczycie jest trochę ludzi choć
nie ma tłoku. Zgromadziło się tu trochę Grażyn i Januszy, którzy
w typowy dla siebie sposób przeżywają kontakt z górami. Sprośne
żarciki oraz alkohol wydaje się nieodłącznym elementem wędrówki
tejże skądinąd całkiem zabawnej grupy. Prosimy napotkanego
chłopaka o pamiątkowe zdjęcie. Od słowa do słowa i okazuje się,
że jednym z jego marzeń jest właśnie wyjazd w ukraińską część
Bieszczadów. Gdy dowiaduje się, że my właśnie stamtąd wracamy
nie kryje lekkiego podziwu, może lekkiej zazdrości, ale wyczuwam w
jego głosie także nutkę żalu. Dajemy mu kilka wskazówek i
przekonujemy, że na Ukrainie jest jest tak strasznie jak to
niektórzy opowiadają. Tym miłym akcentem żegnamy się z Tarnicą.
Nachodzą mnie jeszcze wspomnienia sprzed wielu lat. To właśnie
tutaj tak naprawdę zaczęła się moja przygoda z ukraińskimi
Bieszczadami, bo właśnie stąd patrząc na wschód w te góry wtedy
całkiem dla mnie obce i nieznane zamarzyłem o nich. Nie sądziłem
jednak, że aż tyle z nich uda mi się poznać.
|
Schodzimy przez Szeroki Wierch |
|
Szeroki Wierch, w oddali Caryńska i Wetlińska |
Większość turystów z Tarnicy
schodzi najkrótszą drogą do Wołosatego, jednak my kierujemy się
przez Szeroki Wierch. Możemy cieszyć się w końcu z samotności na
szlaku oraz ciszy. Połonina w niskim Słońcu nabiera wspaniałych
złotych barw. W pewnym momencie odwracam się i robię zdjęcie.
Piękna Tarnica, a nieco na prawo od niej widoczny w oddali malutki z
tej perspektywy Pikuj. Nad tym wszystkim lazur nieba.
Czyż może być piękniejsze podsumowanie tego wyjazdu? Choć to tak
naprawdę jeszcze nie koniec, jeszcze przed nami kilka dni pobytu w
Bieszczadach.
|
Tarniczka i Tarnica |
Do Wołosatego docieramy już po
zachodzie Słońca. Swoją wędrówkę kończymy tak jak wczoraj w
Kremenarosie. Zamawiamy jedzenie, wznosimy toast za kolejną udaną
karpacką wyprawę z nadzieja na kolejne piękne wędrówki.
Zmęczenie dalej o sobie znać i czuję, że wzywa mnie ciepłe i
wygodne łóżko. Szkoda, że w górach dni mijają tak szybko, za
szybko...
|
Do Ustrzyk już niedaleko! |
"Kolejnym przystankiem na naszej drodze jest Rozsypaniec (1280 m.n.p.m.) i Halicz (1333 m.n.p.m.). W okolicach tego pierwszego zauważamy słupki graniczne przedwojennej granicy. Skąd się tu wzięły, kto je tu przytaszczył? Przed wojną nie biegła tędy granica, więc najprawdopodobniej ktoś umieścił je w tym miejscu jako swoistą pamiątkę. Pełnią teraz rolę niemych świadków historii, świadków dawnych minionych już czasów. "
OdpowiedzUsuńwłaśnie w tym miejscu biegła granica - podchodziła aż po Rozsypaniec, a droga którą chodzą turyści częściowo należała do Czechosłowacji: http://images78.fotosik.pl/544/18d1416195c19767med.jpg
zatem te słupki (których zresztą nie widziałem) są jak najbardziej prawidłowe a nie przeniesione :)