28 maja 2017

Borżawa i Krasna - Przez połoniny Karpat Wschodnich cz.2




Pierwsza noc na ukraińskiej ziemi przebiegła spokojnie. Rano zbudziło nas nagłe warczenie i szczekanie naszego wczoraj spotkanego kompana – sympatycznego kundla. Jak się okazało spędził on całą noc przy naszych namiotach pilnując naszego obozu. Przyczyną ujadania byli przechodzący obok naszych namiotów ludzie.


Nagła pobudka zmobilizowała nas do szybkiego wygrzebania się ze śpiworów. Szybka toaleta w przepływającym strumieniu i nastawienie wody na herbatę w kociołku na ognisku. Survival pełną gębą! Prognozy pogody optymistyczne, choć na niebie nie za bardzo widać ten optymizm; grunt że nie pada. Po śniadaniu zwijamy obozowisko, pakujemy plecaki i w drogę. „Nasz” piesek także gotowy i chętny do drogi. Zachowuje się co najmniej dziwnie jak na bezpańskiego psa. Biega, cierpliwie czeka na wymarsz; a co najważniejsze jest dobrze wychowany i nie żebrze o jedzenie. Wraz z tym przemiłym czworonogiem, którego ochrzciliśmy mianem „Nie-nasz”, przemaszerowaliśmy całą połoninę Borżawę od Wołowca do Miżhirii. Żal było się z nim żegnać, gdyż wnosił do naszej kompanii dużo wesołości. Szedł z nami dzielnie po kilkanaście kilometrów dziennie i jak się okazało bardzo dobrze znał szlak i ścieżki w górach. Być może ten bezdomny kundel „zarabia na życie” właśnie w ten sposób – jest przewodnikiem w górach. Na Borżawie pierwszy raz byłem w 2014 roku i przypomniało mi się, że już wtedy spotkaliśmy podobnego psa do „Nie-nasza”. Wtedy też dzielnie maszerował z nami przez góry. Czyżby to jeden i ten sam?

"Nie-nasz" dzielnie towarzyszył nam przez całą wędrówkę prze Borżawę

Na niebie pojawiają się pierwsze zwiastuny pięknej pogody. Od zachodu niebo przeciera się i ukazują się fragmenty błękitnego nieba. Początkowo nasz szlak ostro wspina się do góry; z ciężkimi plecakami mozolnie pniemy się w górę. Po pewnym czasie stromizna łagodnieje i idzie się całkiem przyjemnie w wiosennym bukowym lesie. Gdzieniegdzie mijamy okazałe jawory, których brązowa kora wyraźnie odcina się od srebrzystych buków. W końcu wychodzimy na pierwszą polanę. Widoki jednak ogranicza niski pułap chmur; ale i tak pięknie prezentują się głęboko wcięte doliny.

    

Przechodzimy przez lasek i wychodzimy na skraj połoniny i w chmury. Widoczność ograniczona jest do kilkunastu metrów, dlatego dopiero w ostatnim momencie rozpoznajemy ogromny stalowy krzyż na Woskreseńskim Wierchu (1219 m.n.p.m.). Podobno roztacza się stąd piękna panorama na Wołowiec i okolice. Pozostaje nam uwierzyć w to na słowo honoru. Krótki odpoczynek wśród boruwczysk i kwitnących zawilców pod szczytem. Dalsza wędrówka na Temantyk (1344 m.n.p.m.) także we mgle. Na szczycie spotykamy pierwszych turystów. Grupka Ukraińców pozdrawia nas i nawiązuje się krótka rozmowa. Niestety nadal nie widać tego optymizmu w pogodzie, więc z tego powodu nieco po omacku wędrujemy po połoninie. Wydeptana ścieżka prowadzi nas do następnego szlakowskazu, który kieruje nas na szczyt Płaj (1331 m.n.p.m.) gdzie znajduje się stacja meteorologiczna. Podczas podchodzenia na szczyt nagle mgła ustępuje, chmury podnoszą się i w końcu można coś zobaczyć. Gdy stajemy na Płaju mamy już całkiem niezłe widoki na okolicę.

Woskreseński Wierch (1219 m.n.p.m.)

  
Widok ze zboczy Płaju (1331 m.n.p.m.)

Naszym następnym celem jest Wielki Wierch (1598 m.n.p.m.) - szczyt położony centralnie od którego promieniście rozchodzą się poszczególne pasma połoniny. Podejście na ten jeden z najwyższych wierzchołków daje nam w kość. Długie i mozolne podejście i znów prawie cały czas we mgle. Otoczony chmurami po pewnym czasie tracę poczucie czasu i przestrzeni. Nie mam pojęcia ile czasu już wędrujemy tym odcinkiem i jaka odległość pozostała nam do szczytu. Gdy już wydaje się, że osiągamy szczyt następuje rozczarowanie - to jednak jeszcze nie tu. Wielki Wierch jest wielki, ale nie aż tak wielki, ażeby w końcu go nie zdobyć. Gdy stajemy na szczycie napotykamy tam odpoczywającą dużą grupę ukraińskich turystów. Po wymianie pozdrowień, następuje „obrzęd” częstowania różnorakimi trunkami. Damska część grupy proponuje nam domowe wypieki. W podzięce odwdzięczamy się polskimi kabanosami z Lidla; chałwą i ciastkami Oreo. Grupa jest bardzo wesoła; zaprasza nas do wspólnego zdjęcia oraz odśpiewania ich turystycznego hymnu. Co prawda nie znamy słów, ale z szacunku przyjmujemy w miarę godną postawę (LOL). Grupa żegna się z nami życząc nam szczęśliwej drogi. My zostajemy jeszcze na szczycie, bo robi się coraz przyjemniej. Mgły znów przerzedzają się i znów można zobaczyć fragmenty połoniny.

Widok na Stoha (1692 m.n.p.m.) ze stoków Wielkiego Wierchu (1598 m.n.p.m.)

Tego dnia mamy jeszcze jeden cel. Mianowicie dzisiejsza marszruta obejmuje zdobycie najwyższego szczytu pasma Stoha (1692 m.n.p.m.). Z Wielkiego Wierchu to już niedaleko. Stoh znajduje się w południowo-zachodnim ramieniu odchodzącym do Wielkiego Wierchu. To ok. 2 h marszu. Schodząc z Wielkiego Wierchu następuje to na co wszyscy czekamy. Chmury rozstępują się całkowicie, mgła ustępuje, ukazuje się piękny lazur nieba i połonina Borżawa odkrywa nam całe swoje piękno. Stojąc wśród traw obserwujemy głęboko wcięte doliny Borżawy które opanowała już wiosna; nieco wyżej kolor zieleni ustępuje kolorowi zeschłych traw i boruwczysk. Na najwyższych szczytach, w miejscach zacienionych leżą jeszcze pojedyncze płaty śniegu. Wędrówka w takiej aurze to prawdziwa przyjemność. W oddali widać dziś nasz ostatni cel – Stoh, na którego szczycie wznosi się kilku metrowy betonowy obelisk. Idąc grzbietem w jego kierunku po lewej możemy obserwować szczyty Gimby (1491 m.n.p.m.) i Magury Żydowskiej (1517 m.n.p.m.), a po prawej zostające za nami wzniesienia Temnatyka (1344 m.n.p.m.) i Płaju (1331 m.n.p.m.), za nimi w oddali majaczy Połonina Równa oraz pasmo Pikuja w Bieszczadach. 

Widok w stronę Magury Żydowskiej (1517 m.n.p.m.) ze stoków Wielkiego Wierchu 

  
W drodze na Stoha podziwiamy wspaniałe panoramy

Słońce chyli się coraz niżej nad horyzontem, dzięki czemu połonina nabiera wspaniałych intensywnych barw w odcieniach brązu i czerwieni. Wzmaga się coraz bardziej wiatr. Na szczycie stajemy późnym popołudniem. Sam wierzchołek Stoha to mało ciekawe miejsce. W czasach radzieckich na szczycie zainstalowano tutaj bazę wojskową z wielkimi radarami w formie białych kul. Do dziś pozostały po nich tylko fundamenty; betonowe słupy służące kiedyś za ogrodzenie i samotny budynek pod szczytem służący zapewne do obsługi radarów. Niemniej z wierzchołka roztacza się godna uwagi panorama.

Na szczycie Stoha (1692 m.n.p.m.)

  
Widok ze Stoha na zachód; w oddali od lewej Połonina Równa, Ostra Hora i i w chmurach Pikuj

Widok ze Stoha na Woskreseński Wierch i Płaj (na pierwszym planie) i  Beskidy Skolskie (w oddali)

        

Swoją bazę zakładamy dziś nieopodal wspomnianego poradzieckiego budynku. Znajduje się tutaj jedyny w okolicy w miarę płaski teren nadający się do rozbicia namiotów. Dzielimy się na grupy. Jedna rozbija namioty – co jest nie lada wyzwaniem przy takim wietrze, a druga idzie po wodę. Wieczorem gotujemy kolację i popijamy miejscowe trunki w piwnicy powojskowego budynku, gdyż tylko tutaj można osłonić się przed wiatrem. Wszystkim udziela się miła atmosfera. Do namiotów kładziemy się dość późno, już po zmroku podziwiając rozgwieżdżone niebo oraz migające bardzo daleko nikłe światła osad ludzkich. To właśnie w Karpatach Wschodnich można poczuć się jak w prawdziwych górach; wśród bezludnych o tej porze roku połonin i pustych płajów...CDN.

Zakładamy bazę pod szczytem Stoha (1692 m.n.p.m.)

  
Widok na Wysoki Wierch ze zboczy Stoha

Zachodzące Słońce rozświetla wiosenną zieleń buków

Zachód Słońca na połoninie

1 Komentarze: