24 czerwca 2018

Czarnohora - Tam szum Prutu, Czeremoszu... cz.6/6





Ostatni dzień naszej wędrówki po Czarnohorze przypadł także na ostatni dzień dobrej pogody. Po porannej pobudce i kąpieli w bystrym Prucie, zjedliśmy całkiem pożywne śniadanie pod jednej z wiat przy naszym obozowisku. Podczas konsumowania niespodziewanie z niewielkiego zagajnika przywędrowało małe stado krów, które zaciekawione naszą obecnością podeszły do nas dość blisko. Zainteresowane naszym pakowaniem wpatrywały się w nas swoimi dużymi oczami, jak po raz ostatni zwijamy namiot i obozowisko.


Krowy na naszym polu biwakowym


Dzień zapowiadał się upalnie. W dolinie Prutu, gdzie się właśnie znajdowaliśmy było trochę duszno; w powietrzu unosiło się dość sporo kurzu z pobliskiej drogi, którą od samego świtu jeździły marszrutki wożąc turystów na Zaroślak, skąd najpopularniejszą drogą ruszali na podbój Howerli. Na niebie unosiło się kilka, na razie niegroźnych chmur.

Postanowiliśmy pomaszerować jeszcze do sklepu, aby kupić kawałek chleba, trochę wody i kwasu oraz ochłodzić się orzeźwiającymi lodami. Nasz pociąg powrotny z Worochty, dokąd zamierzaliśmy dziś zawędrować odjeżdżał w środku nocy, także czasu mieliśmy aż nadto. Tabliczka szlakowa umieszczona przy skręcie z głównej drogi wskazywała kierunek i czas przejścia do Worochty 7 godzin. Fajnie, chodź myślałem, że to będzie jednak nieco mniej.

Zawojela. Punkt kontrolny Karpackiego Parku Narodowego. Po lewej w budynku sklep i restauracja

Park narodowy wita

Zawojela


W dobrych humorach, ciesząc się, że wkraczamy do lasu gdzie upał nieco zelżeje powędrowaliśmy, szeroką ale zniszczoną drogą wzdłuż strumienia. Kilka razy przemknęło mi przez myśl, że oprócz tabliczki nie zauważyliśmy jak dotąd żadnego oznaczenia szlaku; wbrew pozorom nie bardzo mnie to zaniepokoiło – w końcu to Ukraina, i szlaki nie są tu zbyt dobrze oznaczone. Jest droga, która wiedzie w górę? Jest. No to idziemy. Coraz szybciej nabieraliśmy wysokości; aż w pewnym momencie doszliśmy do miejsca, gdzie droga kończyła się! Dalej był już tylko wąski jar potoku zasypany gałęziami oraz zawalony starym wiatrołomem. W prawo co prawda odchodziła jakaś ścieżyna, ale to nie nasz kierunek! W końcu według mapy powinniśmy kierować się w lewo. W tym momencie zdaliśmy sobie sprawę, że nie idziemy szlakiem. Chyba w ogóle od początku nim nie szliśmy. Na swojej komórce w aplikacji trekkbuddy z wgraną wcześniej mapą Czarnohory sprawdzam naszą pozycje. GPS potwierdza nasze obawy; od samego początku nie idziemy szlakiem. Po prostu wybraliśmy najbardziej rozjeżdżoną drogę i nią poszliśmy. Ścieżka szlaku odchodziła nieco bardziej na lewo od Prutu.

Nie ma sensu schodzić na sam dół. Szybki rekonesans i postanawiamy przedrzeć się do szlaku na przełaj przez las. Mamy szczęście, bo szlak biegnie w odległości jakiś 600-700 m od naszego położenia. Jednak, żeby się do niego dostać musimy najpierw wdrapać się na wysoką skarpę, poniżej której biegnie nasza droga. Później zbierając po drodze wszystkie pajęczyny idziemy przez las. Trochę kluczymy starając się wybierać jak najłatwiejszą opcję przejścia, choć nie jest to łatwe biorąc pod uwagę butwiejące stare gałęzie i leżące gdzieniegdzie powalone drzewa. Po około 40 minutach ciągłej walki na podejściu GPS wskazuje, że jesteśmy na szlaku! Naprawdę?! Ale w tym miejscu brak śladu najmniejszej ścieżyny. Dopiero po chwili okazuje się, że szlak znajduje się jeszcze kilkanaście metrów dalej.

Na właściwym szlaku

Jaka ulga. W końcu jesteśmy na dość szerokiej, wygodnej ścieżce i bardzo dobrze oznaczonej! Chwila nieuwagi na dole kosztowała nas kilkadziesiąt minut chaszczowania. Pięknie żegna nas Czarnohora, nie ma co! Po chwili odpoczynku ruszamy dalej. Wygodny płaj prowadzi nas pośród cienistego świerkowego lasu; po chwili marszu mijamy rozpadający się budynek jakiejś chaty. Ściany jeszcze stoją, ale dach i podłoga przestały już istnieć. Ruiny te zaznaczone są nawet na mapie. Po tym jak dostaliśmy w kość na szukaniu zaginionego szlaku teraz sobie odbijamy. Szlak łagodnie trawersuje zbocza gór i dopiero na samym skraju połoniny Zakukul wyprowadza kawałek dość mocno do góry na najwyższy punkt.  

Połonina Zakukul i zalesiony szczyt Kukula

Po wyjściu z lasu mamy poczucie jakbyśmy wchodzili do rozgrzanego piekarnika. Słońce pali niemiłosiernie; jest duszno. Niebo zasnute jest już w dużej mierze chmurami zbierającymi się na burzę. Z połoniny Zaukul roztacza się piękny widok głównie na grań z idealnie stąd widoczną sylwetką Howerli i nieco dalej schowanym za granią masywem Pietrosa. Dopiero na otwartej przestrzeni możemy zorientować się lepiej w sytuacji pogodowej. Na północny niebo jest w miarę czyste i pogodne; natomiast od strony Howerli ciemne chmury nie pozostawiają złudzeń. W razie burzy, zawsze można jednak schronić się przed nawałnicą u pasterzy na połoninie.  

Pietros i Pietrosul z połoniny Zakukul

Konie na połoninie. Po lewej widoczna połonina Wesnarka na stokach Kostrzycy

Pod dwoma samotnymi świerkami w najwyższej części połoniny urządzamy krótki odpoczynek. Obserwujemy zbierające się chmury nad granią Czarnohory; spokojnie unoszący się nad pasterskimi szałami dym czy stado huculskich koników, jakie przygnał tu jeden z pasterzy. Cudowny, sielski widok; dla turysty górskiego niemal idylliczny.


Howerla z połoniny Zakukul

Z połoniny Zakukul już bardzo blisko za połoninę Kukul oraz Ozirną. Wystarczy jedynie przejść przez zalesiony wierzchołek Kukula (1540 m.n.p.m.), a po drugiej stronie otwiera się kolejna piękna i szeroka panorama. Tym razem w oddali widać już całkiem bliskie stąd Świdowiec i Gorgany; Howerla i Pietros także pięknie widoczne. Na pierwszy plan wysuwa się jednak pasmo połonin ciągnące się grzbietami ku północy, ku przełęczy Woronieńskiej. My na naszej tasie przejdziemy jedynie przez trzy: połoninę Kukul, Ozirną i Łabieską. Każda ma inną nazwę, ale w zasadzie to nie posiadają one granic, gdyż płynnie przechodzą jedna w drugą. Z oddali znów możemy obserwować zwyczajne pasterskie życie: wypas bydła i owiec, porządki przy zagrodzie; dym unoszący się znad ognisk . A wszystko to na tle dumnej Howerli i ciemnego wału chmur z których słychać już pierwsze pomruki burzy.  

Schodzimy z Kukula na połoniny Kukul i Ozirną

Połonina Kukul

Na Kukulu znów napotykamy słupki dawnej polskiej granicy oraz bardzo dobrze widoczne okopy wojenne. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość spotykają się tutaj znów ponowie, jak zresztą w całych tych górach.

Znów idziemy śladem dawnej granicy

Połona Kukul i Howerla

Połonina Łabieska i widok na Beskidy Huculskie

Połonina Łabieska z widokiem na Gorgany

Na połoninie Łabieskiej (1460 m.n.p.m.) oglądamy po raz ostatni Howerlę i Czarnohorę. Ostatnie pożegnalne spojrzenia i satysfakcja, że udało się wszystko tak jak w założeniu. Teraz już tylko czeka nas monotonna kilkukilometrowa wędrówka do Worochty przez las. Na szczęście idzie się wygodnie, szeroką i dobrą drogą. Po drodze mijamy kilka miejsc odpoczynku oraz jedno bardzo przyjemne i wydajne źródło. W lesie robi się coraz ciemniej od napływających znad grani chmur; grzmoty słychać coraz wyraźniej; spada nawet lekki deszczyk. Mamy jednak szczęście, burza wędruje w innym kierunku, dlatego wkrótce znów wychodzi Słońce. Ponowny, nieco większy ale spokojny deszcz łapie nas przy wiacie pod Oseredokiem (915 m.n.p.m.) przy pierwszych zabudowaniach Worochty. Chwilę siedzimy pod wiatą i w ciszy i skupieniu patrzymy na miarowo i spokojnie padający deszcz. W głębi duszy jestem bardzo zadowolony; pięknie wszystko się udało; pogoda idealna, Czarnohora okazała się dla nas łaskawa i pozwoliła nam zgłębić swoje tajemnice. Wspaniale. A ten deszcz to taka wisienka na torcie.... W żartach rzucam tekst, że góry za nami płaczą, co wywołuje lekkie rozbawienie. Tkwimy tu jeszcze dłuższą chwilę dopóki opad nie ustaje całkowicie. Ruszamy dalej przez pierwsze wysoko położone przysiółki Worochty. Widoki stąd piękne na cudowną kotlinę w której rozłożyła się ta mieścina. Wiosenne łąki obsypane kwieciem wspaniale prezentują się na tle ciemnych gór.  

Pierwsze huculskie osiedla nad Worochtą

Tak to kiedyś tu wyglądało wszędzie

Schodzimy do Worochty

Ukwiecona kotlina Worochty

Tradycyjna zabudowa

W wysoko położonych przysiółkach

Jak się okazuje Worochta z bliska robi bardzo przygnębiające wrażenie. Piękne widoki z przedwojennych kart pocztowych gdzieś się zatraciły. W totalnym bezładzie zabudowy i chaosie architektonicznym, można dojrzeć jeszcze czasy kiedy Worochta dumnie tytułowa się „Pełą Polskich Uzdrowisk”. Hasło to znajdowało się na stemplach pocztowych przybijanych na znaczkach w miejscowej poczcie. Dumnie i niewzruszenie, pomimo czasu i losów historii stoją kamienne worochteńskie mosty kolejowe. Godna uwagi jest stara cerkiew Narodzenia Bogurodzicy. Na miejscowym cmentarzu można odwiedzić licznie spoczywających tu Polaków.  

Nad Worochtą

Nowy i stary wiadukt kolejowy

Wiadukt kolejowy nad Prutem

Cerkiew Narodzenia Bogurodzicy

Cerkiew

Po całodziennym marszu i rekonesanse wioski odświeżamy i kąpiemy się w Prucie. Później w oczekiwaniu na pociąg siadamy w jednej z niewielu otwartych tu knajpek. Jemy tradycyjny ukraiński barszcz i bardzo dobrą, mocną czarną herbatę. Powoli się ściemnia, gasną światła sklepów i czynnych tu urzędów. Ulica pozostaje jednak nieoświetlona; dopiero dość późno zapalają się zawieszone w kilku miejscach w poprzek ulicy ozdobne girlandy ze świateł ledowych.

Dawne przedwojenne wille

Worochta; widoczne przyczółki mostu przedwojennej kolejki leśnej Worochta-Foreszczenka

Worochta - kapliczka

"Nowa" cerkiew

Godzina 23:00. Niestety musimy opuścić lokal, który i tak był dziś nieco dłużej czynny z powodu obecności jakiejś grupy turystów ukraińskich. Kierowniczka lokalu pogania nas w piciu herbaty i każe wychodzić. Cóż robić; udajemy się więc na dworzec gdzie czekamy i drzemiemy wraz z innymi pasażerami w oczekiwaniu na nasz pociąg relacji Rachów – Lwów. W końcu nadchodzi upragniona godzina. O 2:20 w nocy pociąg wtacza się na stację. Zajmujemy swoje miejsca i pod czystą pościelą, zmęczeni zasypiamy w drodze do Lwowa.

Pastereczki w Worochcie











1 Komentarze:

  1. Fajne zdjęcia, fajnie napisana relacja. Aż się chcę tak powędrować! Pozazdrościć!

    OdpowiedzUsuń