26 sierpnia 2018

Gorgany - Gdzieś między Bieszczadami, a Czarnohorą... cz.5/5



Przebudziłem się dość wcześnie rano. Za oknem wstawał szary dzień, choć na wschodzie między wyrwą w grubej warstwie chmur widoczna była czerwona łuna wschodzącego Słońca. Dolina Riczki spowita była lekką, delikatną mgiełką. Zaspanymi oczami chłonąłem cały ten obraz gorgańskiej wsi gdzieś na końcu świata. Znajdowaliśmy się w Rafajłowej, obecnie przemianowanej przez Sowietów na Bystricię. Po wczorajszym ciężkim dniu w górach i ciągłą walką z deszczem odsypialiśmy tą trudną przeprawę. Miło było w końcu przespać się w ciepłym i suchym łóżku na wygodnym materacu. Zwykłe łóżko z czystą pościelą urosło dla nas do rangi luksusu.


Nasz pokój w pensjonacie Wodohraj znajdował się na piętrze. Tuż pod naszymi oknami wychodzącymi na drogę - z widokiem na dolinę Riczki i cerkiew greckokatolicką, dawnej polski kościół oraz pomnik Legionistów - znajdował się sklep. Pierwsi klienci zjawiali się tutaj już wcześnie rano; głównie pracownicy leśni na konsumpcje wyskokowych trunków.

Bystrycia - Rafajłowa

Opuszczenie łóżka okazało się dość sporym kłopotem. Pogoda za oknem nie zachęcała do jakiejkolwiek aktywności. Co chwilę przewalające się chmury przynosiły nowe ulewne opady. Drogą widoczną z okna płynął cały czas sporej wielkości strumień, który zbierał wodę z okolicznych wzniesień. Co robić? Postanowiliśmy z racji pogody i całkowicie przemoczonych butów z ogromnym żalem i smutkiem zakończyć tu swój pochód przez Gorgany. Musieliśmy przyznać, że w ostatecznym rozrachunku zostaliśmy przez nie pokonani. Przez pierwsze dwa dni jako tako udało nam się uniknąć przemoczenia i spania na mokrej ziemi, jednak trzeci dzień okazał się totalną klęską. Po późnym śniadaniu zaczęliśmy lustrować nasz pensjonat. Wczoraj zmęczeni nie dostrzegliśmy wielu jego mankamentów, a w szczególności brudu. Poczynając od brudnych ścian w łazience, wątpliwej czystości prysznica, po odurzające zapachy śmierdzącej szmaty na korytarzu i dziwnych ozdób wiszących na ścianach zbierających kurz. To co wczoraj wydawało się nam zbawieniem, dziś ocenialiśmy krytycznym wzrokiem. Dodatkowo właścicielka posiadała dziwną obsesję na punkcie chodzenia, a raczej nie chodzenia w butach po rozłożonych na całym piętrze dywanach. Dostaliśmy małe jednorazowe klapki w których tylko i wyłącznie mogliśmy poruszać się po pensjonacie.

Deszcz. Co chwilę deszcz. Postanowiliśmy jednak spróbować zwiedzić tą małą wioskę. Korzystając z chwili przerwy od opadów ubraliśmy się i wyszli przed budynek, ale wtedy nastąpiła kolejna ulewa. Zostaliśmy zmuszeni do odwrotu. Dopiero ok. 11 udało nam się wyjść i rozglądnąć się co nieco po wsi.

Bystrycia - Rafajłowa, w dolinie Riczki

Poszliśmy kawałek w górę doliny Riczki, główną drogą do kolejnego sklepu we wsi. Następnie wstąpiliśmy na niewielki cmentarz na wzgórzu, skąd roztaczają się całkiem ładne widoki na wieś. Pochowani są tutaj w zbiorowej mogile Polacy zamordowani przez UPA. Po dziś dzień nie udało się jednak doprowadzić do ekshumacji i godnego pochówku ofiar. Zatrzymujemy się tu chwilę w ciszy; szukamy starych nagrobków, ale z marnym skutkiem. Gdzieś z oddali dochodzą dźwięki codziennego życia; wiatr rozwiewa niskie chmury zahaczające o bezleśne wzgórza; gdzieniegdzie stoją jeszcze tradycyjne drewniane chałupy, a szutrowa droga wije się i znika gdzieś w załamaniu doliny. Nie trzeba nawet zamykać oczu, aby choć na chwilę wyobrazić sobie i przenieść się w odległy przedwojenny świat.

Cmentarz

Zaniepokojeni nadchodzącymi chmurami opuszczamy zarośnięty teren cmentarza. Udajemy się teraz drogą w stronę centrum wsi. Droga wije się między domami; niektóre z nich zdradzają swoją nienaganną architekturą przedwojenne pochodzenie. Wtedy budowano z namysłem i stylowo. Za mostem nieopodal którego do Riczki wpada Salatruk znajduje się okazała cerkiew prawosławna z drewnianą dzwonnicą św. Jerzego z 1924 roku. Na starych fotografiach wygląda wspaniale; dziś obita blachą w barwach Ukrainy prezentuje się o wiele mniej wyrafinowanie. Przed wejściem zwracają uwagę wspaniałe stare limby. Szkoda, że nie możemy zwiedzić jej od środka.

Cerkiew prawosławna

W międzyczasie wychodzi Słońce, ale kolejne opady wiszą w powietrzu. Przy skrzyżowaniu w centrum wsi za kolejnym mostem wychodzimy prosto na budynek tzw. zarządcówkę. Podniszczony okazały dom był w okresie międzywojennym nazywany także hallerówką, gdyż zimą podczas starć Legionów Polskich 1914/1915 był siedzibą sztabu gen. Józefa Hallera. Smutny to widok, gdy polskie pamiątki historyczne popadają w ruinę i zapomnienie. Budynek jest w złym stanie technicznym; odpadający tynk i zniszczone elementy snycerskie. Sytuację ratuje blaszany dach; który jako tako chroni jeszcze główny korpus budynku.  

Przechodnie

Hallerówka

Obok hallerówki znajduje się główny plac we wsi. Resztki asfaltu, przystanek autobusowy, dom kultury, ogromny postsowiecki budynek w którym niegdyś istniał hotel, sklep, kilka ławek, zarośnięte boisko piłkarskie. Ot zwykła ukraińska wioska jakich wiele. Kręcimy się tu chwilę, ale nic nie przykuwa naszej uwagi na dłużej. Czujemy już głód, dlatego postanawiamy wrócić do Wodohraju i zamówić w restauracji na parterze obiad. Na koniec oglądamy jeszcze znajdujący się przed naszym pensjonatem dawny polski kościół katolicki dziś przebudowany na cerkiew greckokatlicką. Po wojnie Sowieci urządzili w nim sklep i dyskotekę. Obok znajduje się odsłonięty w 1931 roku obelisk upamiętniający walki Legionów Polskich w Rafajłowej. Cudem przetrwał on czasy zawieruchy historii. Zachowała się jedna oryginalna tablica oraz główny korpus obelisku. Pierwotny kamienny krzyż został zniszczony; umieszczono na jego miejscu nowy, metalowy nieco mniej pasujący do całości. Obok znajduje się cmentarzyk Legionistów z polskimi wstążeczkami przewiązanymi na krzyżach. Całe otoczenie cmentarza i pomnika jest zadbane. Z informacji zebranych w internecie udało mi się ustalić, że miejscem tym opiekują się nieliczni już Polacy mieszkający w Nadwórnej.


Przedwojenny dom

Oryginalna tablica przy pomniku Legionistów

Pomnik Legionistów

Wchodzimy do restauracji. Oprócz nas nikogo. Pracownica zajęta wykładaniem towaru za barem i sprawdzaniem jakiś faktur. Uprzejmie próbujemy zagadnąć, że chcemy zamówić coś do jedzenia; następuje typowe zderzenie kultur. Musimy zaczekać aż pani skończy pracę, dopiero później weźmie od nas zamówienie. Ot takie wschodnie podejście do klienta. W międzyczasie siadamy przy stoliku; nakrycie nie grzeszy czystością. Po około 10-15 minutach możemy złożyć zamówienie. Decydujemy się na pierogi i barszcz; proste i smaczne oraz bardzo tanie (ok. 8 zł za obiad).

Po obiedzie czas na krótką sjestę. Chwilę odpoczywamy na łóżkach. Moje myśli ciągle kręcą się dookoła pogody. Czuje nieodparty żal, głęboki zawód. Kilkumiesięczne oczekiwanie i totalna klapa z powodu pogody. Szkoda, że nie pójdziemy na Przełęcz Legionów; Pantyr, na Sywulę, która słynie ze wspaniałych widoków; nie odwiedzimy Osmołody. Moje przemyślenia co jakiś czas znów przerywa dźwięk kropel deszczu o parapet.  


Pod sklepem

Popołudniu ponownie decydujemy się na spacerek do centrum wsi. Ileż można leżeć w łóżku i marnować czas. Pogoda znów poprawia się na tyle, że wychodzi Słońce. Wędrujemy na główny plac we wsi; w sklepie kupujemy kilka smakowych drinków i opróżniamy je na ławce. W tym czasie przyglądamy się zwyczajnemu wioskowemu życiu. A to krowa przespaceruje się drogą, jakieś hałaśliwe dzieci przebiegną z piłką; lokalni pijaczkowie głośno posprzeczają się pod sklepem; ktoś starą Ładą podejdzie pod sklep po zakup 50-cio kilogramowego worka mąki czy kaszy. Ot nic nadzwyczajnego, choć dla nas „ludzi Zachodu” coś poruszającego, pociągającego w swojej prostocie i nieskomplikowaniu jakie może być życie. Czy naprawdę potrzebujemy tego wszystkiego co mamy; tego nadmiernego konsumpcjonizmu; gonitwy za tą złudą, którą oferują nam wyidealizowani ludzie w wyidealizowanym świecie kolorowych spotów reklamowych?

Trzeba postanowić co dalej? Szkoda wracać już do Polski, dlatego Magda proponuje spędzić jeden dzień w Jaremczu, a resztę czasu przeznaczyć na zwiedzanie Lwowa. Następnego dnia rano ładujemy się więc do marszrutki do Nadwórnej. Podróż trwa około 3 godzin w warunkach typowych dla ukraińskiego zbiorowego transportu. W Nadwórnej wysiadamy nieopodal polskiego kościoła, który zwiedzamy z zewnątrz. Następnie udajemy się na spacer przez centrum miasta na przystanek skąd odjeżdżają marszrutki do Delatyna, gdzie przesiadamy się do busa jadącego do Jaremcza. Podróż z Nadwórnej znów przebiega w obfitych strugach deszczu.  

Nadwórna

Nadwórna - plac główny

Ratusz w Nadwrónej

Nadwórna - kościół polski

Jaremcze, dawniej znany przedwojenny kurort dla elit Lwowa, dziś nie stracił nic na popularności wśród turystów. Dość zadbane miasteczko robi pozytywne wrażenie, choć jest tak samo bezstylowe co polskie Zakopane. Piękne drewniane wille i budynki sanatoryjne nie przetrwały próby czasu. Po przybyciu meldujemy się w pierwszym lepszym hotelu, a pada na Hotel Prut znajdujący się w starym drewnianym przedwojennym budynku. Wewnątrz standard daleki od oczekiwanego, choć jest Wi-Fi. Nie ma co narzekać, w końcu to tylko jedna noc. 

Jaremcze - główna ulica

Cerkiew w Jaremczu

Hotel Prut

W Jaremczu zwiedzamy drewnianą cerkiew oraz okazałą nową murowaną. Udajemy się pod słynny wodospad na Prucie oraz pod Kamień Dobosza przy tunelu kolejowym; spacerujemy głównym deptakiem na którym nachalni sprzedawcy wycieczek próbują wepchnąć nam swój produkt turystyczny. Jeden dzień spokojnie wystarczy na zobaczenie najważniejszych miejsc i zabytków Jaremcza. Wieczorem spoglądając z okna naszego pokoju na rysujące się w oddali, pochłonięte przez chmury szczyty gorgańskiego Jawornika myślę już o kolejnej przyszłorocznej wyprawie w te piękne góry. Może wtedy pogoda będzie dla nas łaskawsza; a i radość ze zdobywania kolejnych szczytów większa. Do zobaczenia.  

Jaremcze - drewniana cerkiew

Polskie nagrobki w Jaremczu

Wiadukt kolejowy nad Prutem, widoczne podpory przedwojennego mostu drogowego

Prut

Skała Dobosza

Widok z okna hotelu. Do zobaczenia!










0 Komentarze:

Prześlij komentarz