27 października 2018

Bieszczady - Trzy kraje, jedne góry cz.3





Otwieram oczy i dookoła widzę tylko ciemność. Panuje wręcz idealna cisza. Za chwilę powinien zadzwonić budzik nastawiony na 5:45 czasu kijowskiego czyli 4:45 czasu polskiego. Jest wczesny poranek, a można odnieść wrażenie, że to środek nocy. Według czasu ukraińskiego Słońce wstanie dobrze po godzinie siódmej. Dziś pierwszy tzw. „górski dzień” i plan przewiduje wejście na Pikuj (1408 m.n.p.m.) – najwyższy szczyt Bieszczadów oraz przejście jego połoniną najdalej jak się da w stronę Sianek.


Pakujemy plecaki oraz schodzimy do kuchni, aby przyrządzić sobie śniadanie. Po uregulowaniu należności za nocleg i posiłki z naszym gospodarzem zarzucamy plecaki i ruszamy. Lubię moment wymarszu w góry. Odnoszę wtedy nieodparte wrażenie, że jestem całkowicie wolny i niezależny, bo wszystko czego mi potrzeba mam w plecaku i to stanowi mój cały dobytek. Liczy się tylko to co tu i teraz. Nie czuję się wtedy związany z żadnym miejscem na ziemi, a mój dom jest tam gdzie aktualnie rozbiję namiot.  

Pikuj spod Bojkowskiej Chaty

Ruszamy na Pikuj

Husne Wyżne. Cerkiew skąpana we mgłach

Stosunkowo szybko stajemy na granicy lasu i połoniny. Ostatnie podejście lasem okazuje się niezwykle strome gdyż ścieżkę poprowadzono tutaj prosto w górę. Jak opisać ten stan gdy idąc szlakiem widzisz kres lasu i początek połoniny? Odczuwam wtedy pewien rodzaj ekscytacji, zaciekawienia i zniecierpliwienia. Chcę tam dotrzeć jak najszybciej aby nacieszyć oczy panoramą i napawać się jej pięknem. Tak i było tym razem. Wychodząc z cienia lasu zalewa nas fala Słońca i lazur nieba. Jak okiem sięgnąć góry, góry niewysokie, kapuściane. Ale jednak wciąż góry. Bezkres falujących wzgórz aż po horyzont. Jedne mniejsze, niepozorne, malutkie wręcz; inne większe, dumnie prezentujące swoje wierzchołki. Swój wzrok kierujemy szczególnie w stronę wschodnią po widoczne na horyzoncie najwyższe szczyty Gorganów Zachodnich.  

Pierwsze widoki po wyjściu z lasu

Widok na Husne

Teraz wygodny połoninny płaj wyprowadza nas pod szczyt Pikuja. W oddali przed nami zauważamy kilku turystów, którzy także zapragnęli dziś zdobyć szczyt. Teraz nasze tempo marszu spada ze względu na ciągłe podziwianie widoków, robienie zdjęć i radość z obecności w tych górach.  

Na szczyt już blisko

Mamy to szczęście, że możemy być na chwilę na szczycie Pikuja sami. Jest sobota i jak się okazuje popularność górskiego łazikowania wśród Ukraińców rośnie. Po kilku chwilach od strony Biłasawicy pojawia się duża grupa turystów; od Zdeniewa przybywa grupa biegaczy. Udaje nam się jeszcze porobić zdjęcia i chwilę w zamyśleniu pokontemplować panoramę zanim ten tłumek ludzi obsiądzie szczyt. Postanawiamy wtedy zejść nieco niżej i chwilę odsapnąć, coś zjeść oraz porozmyślać w ciszy nad pięknem gór. Jestem trochę zawiedziony bo w moim umyśle wciąż znajduje się obraz tego Pikuja z 2013 roku, góry dzikiej, rzadko odwiedzanej. Dziś obraz jest odmienny. Tłumy turystów obsiadły szczyt niczym mrówki; pod sam wierzchołek można dziś bez problemu wyjechać bardziej wytrzymałą maszyną. Sama połonina dookoła jest mocno zniszczona przez samochody i inne tego typu pojazdy. Jestem zawiedziony, bo miałem nadzieję na spokojną wędrówkę bez napotkania ani jednego turysty jak wtedy w czerwcu 2013 roku.

Na szczycie Pikuja

Połonina Równa i Ostra Hora z Pikuja

Pasmo Pikuja

Szczyt. Widok na wschód

Majestatyczna Połonina Borżawa z wierzchołka

Widok na południowy-wschód

Czas mija i jeśli chcemy przejść sporą część połoniny to musimy ruszać. Jutro chcemy zdążyć na elektriczke z Sianek do Wielkiego Bereznego o 16:40, dlatego nasz plan jest dziś dość mocno napięty. Dobrze byłoby przejść jak największą odległość, aby jutro mieć odpowiedni zapas czasu na dalszą wędrówkę i złapanie pociągu.  

Pikuj

Połonina Równa i Ostra Hora

Dobrze widoczna, szeroka droga prowadzi nas w otwartą przestrzeń połonin. W oddali majaczy polska część Bieszczadów, lecz ciężko stąd rozpoznać poszczególne szczyty. Pod naszymi stopami padają kolejne wierzchołki pasma. Ostatnią dużą grupę turystów zmierzających na Pikuj spotykamy w okolicach szczytu Nondag (1303 m.n.p.m.), dalej napotykamy jeszcze trójkę na Ostrym Wierchu (1294 m.n.p.m.) oraz kilka crossów i kolumnę terenowych samochodów.

Pasmo Pikuja z Nondagu

Połonina Pikuja zmienia swój kierunek na Prypirze (1285 m.n.p.m.); teraz będziemy wędrować na północny-zachód, a nie jak wcześniej na północ. Trasa szybko ucieka nam spod nóg. Idzie się dobrze, choć jest dość gorąco pomimo października. Od dawna nie padało i wszystko wysuszone jest na wiór, tabuny kurzu nie umilają wędrówki.

Bieszczady Wschodnie

Od lewej: Wielki Wierch i Ostry Wierch, pomiędzy nimi w dolinie stało schronisko

Ostry i Wielki Wierch

Na Ostrym Wierchu robimy sobie dłuższą przerwę. Chwilę odpoczywamy przy żelaznym krzyżu i patrzymy na obszerne obniżenie połoniny pod Wielkim Wierchem (1309 m.n.p.m.), gdzie przed wojną stało schronisko. Skromny budynek był dobrze dopasowany do otoczenia. Dziś pozostało po nim jedynie wspomnienie, kupka kamiennego gruzu i niewielki fragment kolumny przy tylnych schodach. Chwilę wpatruję się w to miejsce i próbuję wyobrazić sobie jak to kiedyś wyglądało. Próbuje sobie też wyobrazić jakby wyglądało to dziś gdyby to schronisko przetrwało i dalej prowadziło działalność. Zapewne nie moglibyśmy się cieszyć tym dzikim widokiem połoniny w ciszy przerywanej przez szum lekkiego zachodniego wiatru. Może to lepiej, że go nie ma? Dzięki temu dotarcie tu i nocleg jest już pewnym wyzwaniem, któremu podołają tylko wybrani.

Lata 30.XX wieku. M.Orłowicz z grupą na tle schroniska pod Pikujem

Ostry Wierch

Na tej połoninie pod lasem po prawej stronie stało schronisko

Schronisko pod Pikujem. M.Orłowicz z grupą turystów.

Słońce już coraz niżej. Wydaje nam się, że jest już chyba 16-17, choć to dopiero po 14:00. Docieramy na przełęcz Ruski Put (1217 m.n.p.m.) przez którą dawniej prowadziła droga z Polski na południe. Aż trudno wyobrazić sobie jak te kupieckie karawany przekraczały tak stromy wał górski. Pod przełęczą od strony Libuchory znajduje się bardzo wydaje źródło; należy zejść dość nisko pod las. My nie schodzimy po wodę, uzupełnimy braki ze źródeł pod Starostyną, co jak się później okazało było dość kłopotliwe. Z Ruskim Putem mam też osobliwe wspomnienia. Otóż w 2013 roku złapała nas tu okropna burza, której nie zapomnę do końca życia. Nawałnica nieźle nas wtedy nastraszyła.  

Pikuj już tak odległy

Pasmo Pikuja

Ruski Put

W kierunku Pikuja z Ruskiego Putu

Połoniny w świetle niskiego Słońca jawią się jako złote łany. Bukowe lasy nabierają intensywniejszych barw; kontury wiosek i zabudowań nabierają głębokich kontrastów.

Zbliżenie na jedną z wiosek 

Podejście pod Rozsypaniec (1131 m.n.p.m.) daje nam już w kość. Nasze zapasy wody są na wyczerpaniu; palące Słońce wysusza każdy centymetr skóry, a wszędobylski kurz gryzie w gardle i oczach. Dopada nas także zmęczenie; w końcu idziemy cały dzień bez dłuższych odpoczynków. Docieramy na przełęcz Chresty od Starostyną (1229 m.n.p.m.), gdzie według mojej mapy powinny znajdować się źródła. Sam je tam zaznaczyłem w 2013 roku. Magda zostaje pilnować plecaków na przełęczy, a ja idę na poszukiwania wody. W oddali widać pokaźnych rozmiarów rów zwiastujący źródło. Woda musi tędy płynąć. Niestety okazuje się, że z powodu suszy źródło wyschło.
Sytuacja robi się mało ciekawa. Brak wody wszystko komplikuje. Tak niepozorna na co dzień rzecz – woda, w górach urasta do rangi najważniejszej sprawy. Musimy się śpieszyć z poszukiwaniami, bo do zmroku pozostało już niewiele czasu, później będziemy mieć marne szanse na znalezienie innych źródeł. Mapa wskazuje pod Starostyną jeszcze inne źródło. Idę znów na poszukiwanie, jest ciężko bo pragnienie ciągle daje o sobie znać. Z oddali widzę trzy potencjalne miejsca w których może znajdować się woda. Po sprawdzeniu dwóch nie mam dobrych wiadomości: brak wody – susza. W trzecim ledwo coś leci, lecz przynajmniej na tyle, że możemy napełnić swoje butelki i zagotować kaszę.  

ukraińskie Bieszczady Wschodnie, w tle polskie Bieszczady Zachodnie

Rozdzielamy prace przy biwaku. Ja idę po wodę, a Magda szybko rozbija namiot. Udaje mi się po pewnym czasie odnaleźć miejsce w którym woda zbiera się i spływa szerszą strużką po korzeniach roślin, dzięki czemu napełnianie idzie o wiele sprawniej. Prawie, że prawdziwy cud!

Jesteśmy tak zajęci pracą, że nie zauważamy kiedy robi się ciemno. Gotujemy kolację; wcześniej raczymy się ciepłą herbatą z cytryną. Herbaty parzone i pite w górach posiadają specjalne magiczne właściwości i wyjątkowy smak. Żadna, nawet najlepsza herbata, nie smakuje w domu tak wspaniale, jak najgorszy jej sort wieczorem na połoninie po całym dniu wędrówki. Magia!

Wieczór pod Starostyną

Wieczór jest nadzwyczaj ciepły. Posileni i nawodnieni możemy w końcu odpocząć. Wyciągam swoją karimatę i kładę się na zewnątrz. Patrzę w gwiazdy. A są tu ich miliardy, a może miliard miliardów? Dyskusja schodzi na nieco filozoficzne i egzystencjalne tematy; zastanawiam się czy istnieje tam gdzieś jeszcze inne życie i inne piękne góry. Udaje mi się nawet wypatrzeć kilka spadających gwiazd. Przypomina mi się dzieciństwo kiedy to na wsi u dziadków obserwowało się to zjawisko i wypowiadało się w ciszy życzenie, które miało się spełnić. Błogie lata, które już nigdy nie wrócą. Po drugiej stronie nieba zawisł księżyc w formie pękatego rogala. Dookoła nas panuje ciepła, cudowna, cicha i tajemnicza noc.

Robi się coraz chłodniej i chowamy się do namiotu. Wchodzimy do śpiworów i kładziemy się spać. Dziś dzień pełen emocji, jaki będzie kolejny?  














0 Komentarze:

Prześlij komentarz