24 listopada 2018

Bieszczady - Trzy kraje, jedne góry cz.8 ost.





Komańcza to ostatni przystanek na naszej bieszczadzkiej drodze. Poranne śpiewy w klasztornej kaplicy budzą mnie ze spokojnego snu. Za oknem szaro-buro, przenikliwa cisza poranka przerywana jest nabożną pieśnią z kaplicy. Od pierwszych chwil pobytu w klasztorze wyczuwa się tu specyficzną atmosferę. Budynek usytuowany jest z dala od zabudowań wsi w głębokim lesie, nie docierają tu inne odgłosy jak szum wiatru, śpiew zapóźnionego jesiennego ptaka, czy przyciszone głosy sióstr. Do tej pory nie bylem w podobnym miejscu, które tak bardzo sprzyjałoby wyciszeniu i kontemplacji.



Pokoje gościnne oddzielone są od części klasztornej, dlatego obecność sióstr nie jest krępująca. Po obfitym i bardzo dobrym śniadaniu udajemy się na kawę do księdza Janusza. Rozmawiamy o turystyce tej dzisiejszej i wczorajszej, o stosunkach między katolikami, a prawosławnymi, o historii klasztoru i internowaniu prymasa Stefana Wyszyńskiego. W końcu to właśnie tutaj był więziony przez komunistyczne władze PRLu. Oprócz izby pamięci mamy okazje obejrzeć prawdziwy pokój w którym mieszkał prymas.

Klasztor w Komańczy

Ogarnia nas coraz większe lenistwo. Miło gdy po kilku dniach tułaczki ktoś inny zadba o dobry obiad, ciepło w pokoju i porządek. Decydujemy się jednak na spacer. Spacer który ostatecznie przemienia się w dość długą włóczęgę. Spod klasztoru udajemy się pod kościół rzymskokatolicki, a dalej drogą do Prełuk, dawnej bieszczadzkiej wioski w której ustanowiono tablice z umowną granicą między Karpatami Wschodnimi, a Zachodnimi. Tutaj robimy oczywiście zdjęcia i wypisujemy się do pamiątkowego zeszytu. Mimo że granica umowna to dla mnie bardzo symboliczna, rozdziela bowiem znane mi bardzo dobrze ucywilizowane góry na zachodzie od tych jeszcze w miarę dzikich na wschodzie. Rzeka Osława która wytycza tę granicę stanowi też swoistą barierę czasu. Po jednej stronie wygodne płaje poprowadzą zawsze na rozległe połoniny Bieszczadów i Czarnohory oraz do gorgańskich szypotów, które nieustannie nucą swoją karpacką pieśń. Po drugiej zaś gwarne, zatłoczone szlaki proponują turystykę w nowym ucywilizowanym wydaniu z wi-fi w schronisku oraz z „selfikiem na fejsbuczka”.

Komańcza - kościół rzymskokatolicki

Komańcza, stara retorta do wypału węgla drzewnego

Prełuki - umowna granica Karpat Wschodnich i Zachodnich

W sercu Karpat, czy aby na pewno? 

Karpaty Wschodnie

Pamiątkowy wpis

I dobrze znane Karpaty Zachodnie

Deszcz wisi w powietrzu. Zbieramy się w drogę powrotną. Połowę trasy udaje się nam przejechać dzięki uprzejmości wracających z pracy robotników, którzy podrzucają nas do centrum Komańczy.

Prełuki

Mural w Komańczy - sowa reprezentuje Karpaty Zachodnie....

....a wilk Wschodnie

Nasze dalsze kroki kierujemy w stronę cerkwi greckokatolickiej. Po drodze przyglądamy się też bardzo ładnym muralom na przyczółkach mostu. Cerkiew greckokatolicka okazuje się być otwarta dlatego udaje się nam zobaczyć ją od środka. Wewnątrz prezentuje się o wiele lepiej niż z zewnątrz, zachowało się bowiem oryginalne wyposażenie świątyni. Nie można tego powiedzieć o kawałek dalej stojącej na wzgórzu cerkwi prawosławnej. Dzięki ofiarności wiernych i przy pomocy składek zbieranych także zagranicą udało się ją odbudować po pożarze. Budynek zachował oryginalną formę, jednak z wnętrza nie pozostało nic. Przy świątyni robimy krótką przerwę i przysłuchujemy się opowieściom przewodnika, który właśnie przywędrował od strony klasztoru z grupą młodzieży.


Cerkiew greckokatolicka

Cerkiew prawosławna

Cerkiew prawosławna

Nieśpiesznym krokiem oddalamy się od cerkwi ścieżką spacerową tworzącą pętle dookoła całej Komańczy. Wychodzimy na małą kulminację wzgórza Wierch, gdzie postawiono niewielką platformę widokową. Jest na tyle niska, że pobliskie zarośla wkrótce całkowicie przesłonią widok.

Dookoła nas niskie wzgórza Beskidu Niskiego i Bieszczadów zasnute lekka mgłą. Typowa szara jesienna aura pochmurnego dnia wpycha mnie w objęcia sentymentalizmu i melancholii. W wyobraźni znów wertuje gdzieś wcześniej podpatrzone czarno-białe krajobrazy ze starych zdjęć. Próbuje przenieść je na oglądane wzgórza i doliny. Może kiedyś ta wąska i ciasna dolina była dla kogoś całym światem który przestał istnieć?

Pozostałą drogę do klasztoru przemierzamy w milczeniu. Każdy z nas zatopiony jest w swoich myślach. Przed powrotem do klasztoru wstępujemy do pobliskiego schroniska PTTK im. Zatwarnickiego. Raczymy się tutaj gorąca zupą w pustej jadalni.

Pozostały czas przeznaczamy na odpoczynek, w końcu to ostatnie chwile na wyciszenie przed powrotem do domu. Tak żal wyjeżdżać...  

Czas zamknąć za sobą kolejne drzwi

Plan wyjazdu został wykonany w 100%. Udało się nam – głównie dzięki idealniej pogodzie oraz dobroci i życzliwości wielu napotkanych osób – przejść całą założoną trasę, która wiodła od Husnego na Ukrainie przez Pikuj, Ostry Wierch, Starostynę po Sianki przy polskiej granicy. Następnie z Sianek udaliśmy się przez Wielkie i Małe Berezne do słowackiej Nowej Sedlicy skąd przez Wielką Rawkę dostaliśmy się do Ustrzyk Górnych. Trasa przez polską część Bieszczadów wiodła przez Rozsypaniec, Halicz, Tarnicę; następnie z Berehów przez Połoninę Wetlińską do Smereka. Ostatni przystanek stanowiła Komańcza w jej niewysokimi wzgórzami. Z powodu ograniczonej liczby dni urlopu byliśmy zmuszeni okroić nieco trasę po polskiej stronie i odpuścić przejście Połoniny Caryńskiej czy odcinka z Cisnej przez Wołosań do Komańczy. Mimo wszystko to była piękna wędrówka i cudownie spędzony czas na ponad 120-kilometrowym odcinku szlaku przez 3 kraje, ale jedne góry – Bieszczady.






2 Komentarze:

  1. Podziwiam was za wytrwałość w wędrowaniu i dążeniu do celu. To naprawdę wyczyn ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniała wyprawa, podziwiam

    OdpowiedzUsuń