11 sierpnia 2018

Gorgany - Gdzieś między Bieszczadami, a Czarnohorą... cz.2/5





Niedzielny poranek okazał się pochmurny, ale nie deszczowy. Zza okien do naszego pokoju wpadało szare światło poranka nie zachęcające do pobudki i opuszczenia łóżka. Szlak wzywa, więc trzeba się zbierać. Bardziej szczegółowy rekonesans pogodowy na zewnątrz budynku przyniósł pozytywne wnioski. Niskie chmury i mgły nie były jedną zwartą masą, a wręcz przeciwnie. Gdzieniegdzie ukazywały się miejsca odsłaniające błękitne niebo. Pokrzepieni tym widokiem szybko spakowaliśmy graty i udaliśmy się na smaczne śniadanie. Przy okazji załatwiliśmy sobie podwózkę. Młody chłopak za 100 hrywien podrzucił nas pod czerwony szlak na Chomiak zaczynający się w Podleśniowie, kilka kilometrów od Tatarowa.

Od tego momentu jesteśmy zdani już tylko na siebie. Na łaskę pogody i gór. Czerwony szlak na Chomiak (1541 m.n.p.m.) rozpoczyna się tuż u wylotu doliny Żeńca, przy budce mieszczącej kasę pobierającą opłaty za dojście do wodospadu.
Szlak na Chomiak oznaczony jest dobrze. Z dobrymi humorami i nadzieją na cudowną wędrówkę wspinamy się na nasz pierwszy gorgański szczyt. W międzyczasie wychodzi Słońce, dzięki czemu mokry las wspaniale błyszczy się i skrzy. Wąska ścieżka szerokimi zakosami trawersuje stoki Chomiaka, dzięki czemu idzie się dość dobrze z ciężkimi plecakami. Ale coś za coś. Łagodne nachylenie ścieżki skutkuje tym, że dojście na szczyt jest bardzo monotonne i długie.  

Hotel "Zagadka Karpat"

Prut w Podleśniowie

Czerwonym szlakiem na Chomiak

W końcu coś się zmienia. Las rzednie i wychodzimy na niewielką polankę z ławami i węzłem szlaków, która niegdyś była Połoniną Baranią. Stąd można udać się bezpośrednio dalej czerwonym szlakiem na szczyt Chomiaka, wygodną drogą na Połoninę Chomiaków omijając szczyt lub zejść do drogi do wsi Polanica. Cieszę się, że tu w końcu dotarliśmy. Napotykamy tu wielu „niedzielnych turystów”, co mnie osobiście trochę dziwni. Ale czy słusznie? W końcu Chomiak to szczyt idealny na jednodniowe wyjście; z okolicznych wiosek dostać się tu nietrudno. Chwila odpoczynku pod szlakowskazem i obserwacja otoczenia oraz zachowań ukraińskiego rodzaju Homo Sapiens pozwala na wyciągniecie wielu wniosków.

Tabliczka na szlaku - Leśnictwo Żeniec

Węzeł szlaków na Połoninie Baraniej

Idziemy cały czas lasem. Do tej pory zero widoków; trochę to deprymujące. Za chwilę czeka nas wspinaczka na szczyt, więc powinno się to zmienić. Wstajemy z trawy, zakładamy ciężkie plecaki i w drogę pod górę. Po chwili konsternacja – grzmot. Jak to, burza? Już o tak wczesnej porze? Postanawiamy mimo wszystko iść do przodu. Podejście od Połoniny Baraniej może dać w kość. Ścieżka szybko podrywa się do góry początkowo przez las, później kosodrzewinę i gorgan. I to właśnie na końcówce podejścia przez las spadają pierwsze krople deszczu przy akompaniamencie coraz silniejszych grzmotów. Co robić? Część ludzi schodzi w dół, część idzie do góry. Burza – rozum podpowiada powinniśmy odpuścić i wrócić. Burza w górach to nic dobrego; bardzo niebezpieczne zjawisko; tym bardziej na tak eksponowanym szczycie jak Chomiak. Serce mówi co innego! Jak to, nie uda nam się zdobyć Chomiaka? O nie! Protestuję. Zakładamy peleryny i postanawiamy przeczekać burzę w lesie, pod jednym z małych i gęstych świerków. Pada umiarkowanie; ale szlak mimo to od razu przemienia się w mały rwący strumyczek. Myślę sobie bajka; nie ma co! Ale to burza, burze przychodzą i odchodzą; z tą zapewne będzie tak samo. I rzeczywiście, po jakimś czasie przestaje padać, a my podejmujemy dalszą wędrówkę. Po kilkudziesięciu metrach wchodzimy w kosówkę, zwaną tu żerepem. Szlak jest bardzo niewygodny; wąski; wystające skały i korzenie utrudniają wspinaczkę. Do tego wszystko jest mokre. Oj jak miło witają nas Gorgany! Ale co to? W końcu jest! Pierwszy widok, pierwsza cudowna panorama. Dopiero tutaj widzimy w jak kiepskim położeniu pogodowym jesteśmy. Dookoła nas chmury lub wstające z dolin mgły. Gdzieś na wschodzie pada; gdzieś z zachodu, znad Syniaka zbliża się kolejna burzowa chmura. Widoczność nie powala. Mimo to staram się cieszyć tym co jest; przed wyjazdem postanowiłem sobie, że nawet zła pogoda nie zepsuje mi radości z wyprawy.

Szczyt Syniaka w chmurach

Nad doliną Żeńca podnoszą się mgły

Nie ma co tracić czasu. Na szczyt jeszcze długa droga; może uda się wejść przed deszczem. Stoki stają się coraz stromsze; pod nogami już mniej korzeni kosodrzewiny, ale za to coraz większy i mało stabilny gorgan. Co jakiś czas kropi; nieciekawie. Mozolnie do góry, ale damy radę. Po drodze mijamy masę ludzi w dziwnym obuwiu. Królują adidasy, trampki, baleriny... Są nawet klapki oraz domowe pantofle! Szok, pomysłowość ludzi nie zna granic. Patrząc jednak na ich zmagania na skałach budzi się we mnie uczucie politowania; próbuję sobie wyobrazić jak bolesne i niewygodne musi być chodzenie w takim obuwiu po tak ostrych i niestabilnych głazach. Dodatkowe utrudnienie stanowi fakt, że po deszczu kamienie pokryte porostami robią się bardzo śliskie.

Syniak i Połonina Chomiaków ze stoków Chomiaka

Syniak

Gorgan Jawornik

W końcu nadchodzi ten moment - Chomiak (1541 m.n.p.m.) zdobyty! Ale radość zostaje od razu przytłumiona przez chmurę, która przynosi strugi deszczu. Znów nakładamy peleryny. Oby szybko przeszło! Ale nie przechodzi, co gorsza nabiera na sile. Proponuję schronić się przed deszczem za kamienną podmurówką, służącą jako postument dla ustawionego tutaj posągu. Ale kogo? Właściwie to do teraz nie wiem; chyba Matki Bożej. Otulamy się pelerynami najszczelniej jak potrafimy i kucamy za murkiem. Deszcz coraz bardziej napiera, a nogi coraz bardziej drętwieją. W końcu nie daję rady i muszę przysiąść na jednym z kamiennych stopni. Nie wiem ile to trwało, ale chyba z jakieś 10-15 minut. Ulewa w końcu się uspokaja i przechodzi, a my możemy wstać – dosłownie – z kolan na jakie rzuciły nas Gorgany (ha ha ha). Mokre ubranie i zimny wiatr oraz ryzyko ponownego deszczu nie pozwala na dłuższe przebywanie na szczycie. Chwila na zapoznanie się z widokami, kilka fotografii i w drogę.

Na szczycie Chomiaka

Syniak ze szczytu Chomiaka

Czarnohora z Pietrosem i Howerlą

Zmoknięci na szczycie

Schodzimy teraz w stronę Połoniny Chomiaków, która tak pięknie widoczna jest ze szczytu. Wędrówka w dół stromym zboczem jest bardzo niebezpieczna. Wystarczy moment nieuwagi by na mokrym gorganie przewrócić się; trzeba uważać, aby nogi nie poślizgnęły się na skałach i nie wpadły w liczne szczeliny. Niechybnie oznaczałoby to złamanie, co w realiach ukraińskiej służby ratowniczej nie byłoby niczym miłym. Gdy w końcu docieramy do pierwszych kęp kosówki ponownie wychodzi Słońce. Robi się bardzo ciepło, parno. Idealne warunki na kolejny deszcz. Mimo niepewnej pogody mijamy po drodze śmiałków zdążających na szczyt. Ostatnie chwile po gorganie i cieszymy się, że już jesteśmy w lesie. O jak miło idzie się wygodną ścieżką przez las. To właśnie tu gdzieś na granicy tego lasu i kosówki stało kiedyś polskie schronisko turystyczne im. M. Orłowicza. Dziś nie mamy już siły i ochoty na poszukiwanie jego ruin, ale zapewne gdzieś tam są. Może kiedyś przy lepszej pogodzie będzie czas na ich odnalezienie.

Na zejściu na Połoninę Chomiaków

W lesie

Docieramy na Połoninę Chomiaków, gdzie na skraju lasu, przy pasterskiej stai rozstawiły się liczne namioty. Widok jest piękny. Mgły przewalające się przez grzbiet połoniny; dźwięk dzwonków pasącego się bydła dodaje tylko uroku i tajemniczości tej górskiej krainie. Zmęczeni podejściem, deszczem i niestabilnością pogody postanawiamy zostać tu na nocleg. Nasz plan co prawda był inny. Dziś mieliśmy jeszcze zdobyć Syniaka (1665 m.n.p.m.) oraz Mały Gorgan (1592 m.n.p.m.) i zanocować na Połoninie Blażhiv. Cóż, plany trzeba weryfikować i dostosowywać do aktualnych warunków. Proponuję zatrzymać się z dala od hałaśliwej grupy namiotów przy dość dużej kaplicy gdzie w razie deszczu będzie się można schronić.  

Połonina Chomiaków

Staja pasterska

Wypas na połoninie

Okazuje się, że nie pierwsi wpadliśmy na taki pomysł. Przy kaplicy spotykamy grupkę zbieraczy jagód, którzy wykorzystują ją na tymczasowy magazyn. W takim wypadku urządzamy w pobliżu popas. Po ich odejściu szybko rozkładamy się przy budynku i jako oznakę opanowania tego miejsca wywieszamy swoje płaszcze przeciwdeszczowe, niczym flagi na masztach. Kaplica okazuje się duża, idealna na 2 śpiwory! Nie zastanawiamy się długo; nie będziemy dziś spać w namiocie, a tutaj pod dachem. Oszczędzi to nam porannego pakowania i suszenia namiotu.  

Nasz apartament - kapliczka

Kapliczka

Jako, że jest dopiero wczesne popołudnie przygotowujemy obiad; suszymy rzeczy, odpoczywamy. Pogoda okazuje się całkiem łaskawa i nie pada, co pozwala na rozpalenie skromnego ogniska. Czas płynie bardzo przyjemnie. Co jakiś czas mgły przesłaniają okoliczne szczyty; jest pięknie. Nie trzeba się nigdzie spieszyć, gnać. Liczy się tylko to co tu i teraz.

Noc w kapliczce mija spokojnie. Budzę się na hałas ujadania pasterskich psów i stwierdzam, że prosto w szerokie okna kaplicy zagląda do nas okrągły, duży jaśniejący srebrnym blaskiem Księżyc. Noc jest pogoda, o jak dobrze! Być może to zapowiedź jutrzejszego pogodnego dnia. Ponownie zasypiam z nadzieją na lepsze jutro, myśląc jak wygodnie leży się na drewnianej podłodze, tu w górach zwanych Gorganami....

Na połoninie

Piramida Chomiaka z połoniny

W mgłach












0 Komentarze:

Prześlij komentarz