6 sierpnia 2018

Gorgany - Gdzieś między Bieszczadami, a Czarnohorą... cz.1/5





Tyle oczekiwań, tyle przygotowań i w końcu nadszedł ten długo oczekiwany moment. Lipiec 2018 roku miał być jednym z tych miesięcy zaliczających się do okresów podróży i włóczęg po Karpatach Wschodnich znajdujących się obecnie na terenie Ukrainy. Miał być i był. Tym razem wybór padł na Gorgany. Te jakże potężne i masywne góry, które rozłożyły się pomiędzy Bieszczadami na zachodzie, a Czarnohorą i Beskidem Pokuckim na wschodzie.

Wszystko jak zawsze rozpoczyna się w głowie. Najpierw pomysł; później mapa i ustalanie trasy; krótki research i jedziemy! Naszą podróż jak zawsze zaczynam w pociągu do Przemyśla; w Krakowie dosiada się Magda; później już tylko za oknem przesuwają się krajobrazy galicyjskich wsi oraz miast i miasteczek. Byle szybciej, byle dalej na wschód by odkryć to co nowe, by dotknąć tego co nieznane. Około 9 rano tłum pasażerów pociągu relacji Świnoujście-Przemyśl wysypuje się na końcowej stacji, wraz z nim i my. Pełni nadziei na wspaniałą wędrówkę przez góry patrzymy na błękitne niebo nad nami. Oby taka pogoda utrzymała się cały czas; oby Gorgany pozwoliły odkryć wszystkie swoje tajemnice.

Dalej, dalej na Wschód

W busiku na granicę

W busie do Medyki na granicę poznajemy miłą parę podróżującą także na Ukrainę. Ich celem jest Odessa, a później jakiś masyw górski. To ich pionierski wyjazd na wschód. Trochę rozmawiamy; razem z Magdą dajemy im wskazówki gdzie zaopatrzeć się we Lwowie w mapy; co najlepiej zobaczyć w górach; jak przemieszczać się po Ukrainie środkami transportu zbiorowego.  

Przejście przez granicę nie zajmuje wiele czasu. Sprawie przechodzimy odprawę i po chwili wraz z wcześniej poznaną parą jedziemy już taksówką do Lwowa. Okazuje się, że poznany chłopak skończył te same studia co ja na tej samej uczelni, dlatego rozmowa szybko schodzi na tematy dawnych wykładowców i zajęć. 5-letnia różnica wieku spowodowała, że nie spotkaliśmy się wcześniej w murach naszej Alma mater.  

Lwów - moja brama w Karpaty Wschodnie

Do Lwowa przybywamy na kilka godzin przed odjazdem naszego pociągu relacji Lwów-Rachów. Możnaby pokusić się o nazwanie go szumnie „ekspresem karpackim”, gdyż wiele osób podróżujących w góry wybiera właśnie to połączenie. Słowo ekspres wydaje się jednak tutaj niepotrzebną ironią. Skład bowiem bardzo wolno toczy się po torach i dojazd do podnóża Karpat zajmuje mu ok. 5h. We Lwowie mamy jeszcze czas na ostatnie zakupy i obiad w niedrogim barze mlecznym nieopodal dworca.  

Hala peronowa lwowskiego dworca

W oczekiwaniu na nasz pociąg

W końcu wybija 15:40 i ruszamy. Ospale opuszczamy piękna halę peronową lwowskiego dworca w wagonie o wątpliwej czystości. Nasz wagon okazuje się już bardzo wysłużony. Najgorsze jest to, że okna otwierają się tylko w niewielkim stopniu. Suniemy więc zamknięci w tej blaszanej puszcze co rusz zmieniając swoje pozycje z siedzącej na leżącą, z leżącej na stojącą, ze stojącej na siedzącą itd. Jest czas na drzemkę, jest czas na rozmyślanie przerywane miarowym stukotem kół pociągu. Za oknem wita nas słoneczna Ukraina: zielone pastwiska ciągnące się po horyzont, mizerne i biedne wioski z domkami pokrytymi eternitem; w końcu teren staje się lekko pagórkowaty. Niewysokie i łagodne wzgórza nadają krajobrazowi malowniczości; pociąg przejeżdża przez wezbrany przez ostatnie ulewy Dniestr rozcinający tę pozorną Arkadię. 

Zielona Ukraina zza brudnych szyb pociągu i tak pięknie wygląda

Na moście nad Dniestrem

W końcu Ivano-Frankiwsk, dawny Stanisławów. Ze zniecierpliwieniem oczekuję stacji w Nadwórnej, gdyż oznaczać będzie to, że w końcu docieramy do północnych podnóży Karpat. Ale jakże niemiła niespodzianka – w Nadwórnej deszcz. Im bliżej jesteśmy góry, tym pogoda coraz gorsza. Chmury otulają góry niczym złowrogi całun, a może bardziej pasowałoby określenie żałobny woal z racji ich koloru. Przed Jaremczem ulewa nabiera impetu. Pocieszamy się, że to dziś, że to teraz pada, że jutro na pewno będzie lepiej. Rozglądamy się przez brudne szyby pociągu za każdym najmniejszym skrawkiem pogodnego nieba. Oj, jaka radość gdy ją znajdujemy; jest jak obietnica lepszego jutra i cudownej wędrówki przez pola grehotu tej podniebnej krainy.


Czas w pociągu umilamy sobie oglądając widoki zza okien

W końcu docieramy. W deszczu i ciemności wysiadamy w Tatarowie - niewielkiej mieścinie położnej w głębokiej i wąskiej dolinie Prutu. Tutaj czeka na nasz administratorka naszego hotelu „Zagadki Karpat”, która wraz z ochroniarzem zabiera nas samochodem na kwaterę. Ciekawe, że nocleg za 40 zł obejmuje transfer z dworca. Miłe to, bo po całodziennej podróży czujemy się zmęczeni. Szybko rozlokowujemy się w budynku zadowoleni z pokoju i zasypiamy snem wędrowca wsłuchując się z niepokojem w ciągle bębniący za oknem deszcz..... Jutro będzie pięknie, będzie pogoda; musi być pięknie....








0 Komentarze:

Prześlij komentarz