27 czerwca 2019

Od Popa do Popa czyli przez ukraińskie Marmarosze cz.5


W

nocy oraz nad ranem leżąc w namiocie słyszymy ujadanie psów. Kilka z nich węszy po naszym obozowisku próbując dobrać się do worka ze śmieciami oraz pozostawionymi na zewnątrz menażkami. Są jednak na tyle płochliwe, że uciekają na dźwięk naszych rozmów i dzwonka telefonicznego budzika. Przed wyjściem z namiotu włączamy jeszcze muzykę dla sprawdzenia, czy aby na pewno już się oddaliły. Dzień wstaje pochmurny, choć gdzieniegdzie chmury przerywają się i dają nam nadzieję na - mimo wszystko - pogodny dzień. 


D

ziś w planach mamy dość krótką trasę - chcemy zdobyć Pop Iwana Czarnohorskiego. Idziemy z nadzieją na nocleg na szczycie; chcemy spać w namiocie lub w obserwatorium, w jednym z pomieszczeń stacji ratowników górskich. Zbieramy obozowisko i ruszamy początkowo lasem, lecz już po chwili wychodzimy na drugą część połoniny Szcziwnik. Po niebie przewalają się ciężkie chmury. Wspinamy się mozolnie na niedużą kulminację. Daje mi się już we znaki zmęczenie wywołane dość skromnymi posiłkami, noclegami pod namiotem i wczorajszym gorącym dniem, po którym palą mnie mocno ramiona. Staram się jednak skupiać na otaczającym mnie pięknie gór, połonin oraz nad nieśmiało pojawiającym się błękitem nieba.

Połonina Szcziwnik, w oddali połonina Raduł

Przed nami Wyhid

P

od Wyhidem (1471 m.n.p.m.) napotykamy na kolejną dużą staję. Jest tutaj kilka budynków, źródło wody oraz piękne widoki. Na szczycie dostrzegamy dość sporej wielkości kaplicę, wspinamy się więc ku niej po stromym zboczu. Okazuje się, że mała świątynia jest w bardzo dobrym stanie. Obszerna kaplica św. Huberta na swojej podłodze mogłaby pomieścić nawet kilka osób. Nieopodal znajduje się kilka ław, miejsce z grillem oraz stoły. Wspaniałe miejsce na nocleg! To co wczoraj wzięliśmy z daleka za zajęty przez pasterzy budynek staji okazało się dogodnym miejscem biwakowym. Żałujemy, że nie dotarliśmy tutaj na nocleg. Wygodniej byłoby spać pod dachem, a i zachód Słońca z tego miejsca byłby doskonale widoczny.

Przełęcz Szybeńska

Wyhid

Kaplica św. Huberta na Wyhidzie

Wnętrze

P

o krótkim odpoczynku dreptamy dalej ku Pop Iwanowi. Niestety wierzchołek cały czas znajduje się w chmurach co nie napawa nas radością. Coraz bardziej wydaje mi się, że moje proroctwo wypowiedziane na początku tego wyjazdu, że Popy nie będą dla nas łaskawe wypełni się. Za Wyhidem natrafiamy tylko na jedno obfite źródło wody do którego musimy zejść ze szlaku i przejść ok 200-300 m wygodną drogą w stronę połoniny Gropy. Tutaj chwilę odpoczywamy, napełniamy butelki; w końcu to ostatnie źródło, a jeśli chcemy nocować na Popie to musimy mieć jej zapas. Robi się duszno. Słońce przygrzewa i atmosfera robi się lekko burzowa. Chmur przybywa, a my wytrwale podążamy wygodną drogą wzdłuż słupków granicznych. Kiedy w końcu wychodzimy z lasu mgła rozwiewa się na moment i możemy zobaczyć całkiem bliskie już obserwatorium na szczycie Popa. Brniemy teraz przez wysoką kosodrzewinę na Waskuł (1730 m.n.p.m.); jest to dość męcząca wędrówka ze względu na czepiające się wszystkiego gałęzie oraz wzmagający się wiatr. Niepokoją mnie czarne chmury wiszące w oddali; niebo nad nami także zasnute chmurami. Nie chce tego przyznać na głos, ale idzie deszcz. Staramy się nieco przyśpieszyć kroku, lecz gdy opuszczamy kosodrzewinę wiatr uderza w nas jeszcze mocniej. Na południowym-wschodzie góry toną już w mgłach i w zasłonie padającego tam deszczu; wiatr wkrótce przynosi jego pierwsze krople. Staram się nadać nieco szybsze tempo; szkoda byłoby przed samym szczytem zmoknąć. Niestety wiatr nie daje za wygraną, a do tego zaczyna także lekko padać. Magda opada z sił i musimy nieco zwolnić; staram się na nią czekać jednak jakoś żadne słowa otuchy nie przechodzą mi do głowy. Wiem tylko, że mamy coraz mniej czasu, a zagrożenie przemoknięciem wzrasta. W końcu wchodzimy w chmury i poruszamy się nieco po omacku. Widoczność spada do kilkunastu metrów, a wędrówka w takich warunkach jest bardzo deprymująca. Co chwilę mam nadzieję, że zaraz oto z mgły wyłonią się masywne mury obserwatorium i będziemy bezpieczni. Wiatr wysysa z nas ostatnie siły oraz skrawki ciepła; deszcz pędzony wiatrem uderza w nasze dłonie niczym drobne szpilki wbijane w skórę. Wydaje się, że ta wędrówka nie ma końca; że szczyt cały czas się oddala. Kilka razy myślę, że to już, że to tuż tuż... umysł płata figle.


Dawny słup graniczny

Młaka przed Waskułem, widok na Stoha i rumuńskie Marmarosze

Pop Iwan w chmurach

Podejście na Popa

N

a szczęście większy deszcz omija nas bokiem. W momentach gdy chmury nieco się rozwiewają widzimy jak mocno pada nad połoninami przez które wcześniej przechodziliśmy. W końcu następuje ta wyczekiwana chwila - zauważam we mgle zarys murów obserwatorium - chwila ulgi i radości. Próbujemy zrobić selfie na szczycie, ale z marnym skutkiem, bo albo nie widać obserwatorium albo nas w kadrze. W końcu po kilku próbach robimy fotkę, która mniej więcej nas satysfakcjonuje. Na szczycie jest zimno, porwisty wiatr nie ustaje ani na moment. Odnajdujemy wejście do obserwatorium i wchodzimy do niewielkiego przedsionka zbudowanego z drewna. Nareszcie możemy schronić się przed wiatrem - jaka ulga. Jesteśmy zziębnięci, lekko mokrzy i zmęczeni. Wewnątrz niewielką ławkę zajmuje dwóch chłopaków. Wyglądają o wiele lepiej niż my w swoich profesjonalnych - chyba wojskowych – ubraniach, pełni sił i rześcy. W myślach porównuje się z nimi i to porównanie nie wychodzi zbyt dobrze na naszą korzyść. W końcu Magda otwiera drzwi obserwatorium. Ja raczej od początku byłem sceptyczny co do noclegów w obserwatorium. Oficjalnie ratownicy ich nie udzielają, choć niektórym udało się tutaj zatrzymać. Nam otwiera jeden z Ukraińców i tłumaczy, że nie ma możliwości noclegu. Jednak chyba lituje się nad nami i po chwili pojawia się ktoś ważniejszy, może kierownik stacji, który tłumaczy nam, że nie ma możliwości, bo jest mało miejsca i że tylko w skrajnych warunkach mogą nam udzielić noclegu. W sumie niczego więcej się nie spodziewałem, choć widzę, że Magda jest bardzo niezadowolona. Być może, gdybyśmy pojawili się na szczycie w późnych godzinach wieczornych otrzymalibyśmy nocleg, a teraz jest dopiero po 14. Nic to, zostać tutaj i nocować w namiocie nie ma sensu ze względu na temperaturę oraz porwisty wiatr. Siedzimy w przedsionku, pijemy herbatę, jemy i wsłuchujemy się w przeciągły i zawodzący świst wiatru. Przypomina mi się w tym momencie przedwojenny opis Władysława Midowicza, kierownika obserwatorium o pracy w nim i nieustających silnych wiatrach, które potrafiły tutaj wiać przez wiele dni.

Posiłek na Popie

Obserwatorium we mgłe

Schodzimy z Popa

W

końcu pakujemy plecaki i schodzimy w dól. Ja z ulgą - że schodząc wychodzimy z tej strefy wiatru; Magda - chyba z żalem, że drugi z Popów nie okazał także łaski, tak jak i górscy ratownicy w obserwatorium. Schodzimy zielonym szlakiem do Szybenego. Po drodze pod kopulą szczytową mijamy kilka osób wchodzących do góry; w myślach nie zazdroszczę im warunków, które zastaną na szczycie.

Jezioro Mariczejka

Jezioro Mariczejka

P

rzy strefie kosodrzewiny wiatr ustaje, wychodzimy też z chmur. Od razu robi się cieplej i łatwiej się idzie. Groźba deszczu także odsunęła się bardziej na zachód, więc resztę wędrówki powinniśmy odbyć spokojnie. Idziemy teraz nad Mariczejkę, niewielkie jezioro przypominające nieco tatrzański Smreczyński Staw. Stajemy nad brzegiem jeziora w zupełnej ciszy i bezwietrznej pogodzie. Aż dziw, że tam u góry może tak silnie wiać, gdy tu w dolinie w ogóle tego się nie odczuwa. Rozglądamy się po brzegach; widać sporo osób tutaj nocuje w sezonie. Dość dogodne miejsce, nie ma tu też zbyt dużo śmieci. Grunt dookoła jeziora nie nadaje się teraz na nocleg, gdyż jest bardzo namoknięty. My planujemy pójść jeszcze kawałek dalej i zanocować na połoninie Wesnarce. Znajduje się tam też staja w której - jeśli będzie pusta - zanocujemy. Kawałek za jeziorkiem zauważamy rozbity w lesie namiot oraz mężczyznę zmierzającego w naszą stronę. Po chwili słyszymy jak z daleka próbuje nam recytować jakąś poezję nawiązującą do pogody w górach. Jednak gdy zauważa, że jesteśmy Polakami nawiązuje normalną rozmowę. Okazuje się że wraz z rodziną wybrali się w góry z zamiarem zdobycia Popa, ale pogoda także pokrzyżowała im plany. Trochę rozmawiamy o panującej aurze na szczycie oraz o ich przejściu Czywczynów, które także okazało się być błądzeniem we mgle. Zachęcają do rozbicia się tutaj, jednak my pozostajemy przy swoim. Żegnamy się i podążamy w kierunku Wesnarki.

Kaplica na Wesnarce

Odpoczynek

O

d Mariczejki do Wesnarki nie jest daleko. Szlak biegnie tutaj wygodną drogą. Sama połonina jest dość obszerna. Staja niestety jest zajęta i nie ma co liczyć w niej na nocleg. Zauważam niewielką kępę drzew na małym wzniesieniu pod którą wydaje się płynąc strumyczek. Proponuję tam robicie obozowiska. Schodzimy więc w tamtą stronę i co ciekawe zauważamy tam dość sporą kapliczkę! Niewielka domkowa kapliczka do której można wejść to cudowne miejsce na nocleg w razie niepogody. Co prawda jest dość ciasna i wąska tak, że leżąc musimy mieć lekko podkurczone nogi, jednak to lepsze niże spanie w wilgotnym namiocie na mokrej trawie. Postanawiamy więc spędzić tutaj noc. Rozpoczynamy obozowe życie: gotujemy, myjemy się w źródle, i odpoczywamy kryjąc się przed chłodnym wiatrem we wnętrzu budynku. O jak dobrze, że udało się trafić nam tutaj pod ten niewielki daszek. Kawałek suchego i w miarę ciepłego miejsca poprawia nam humory. Siedząc we wnętrzu patrzymy na widoczne stąd na horyzoncie Połoniny Hryniawskie. Myśli wędrują gdzieś swobodnie; wzrok skacze z jednej połoniny na drugą, w myślach kreują się już przyszłe pomysły na wędrówkę. To nasza ostatnia noc w górach na tym wyjeździe. Odczuwamy lekka ulgę z tego powodu: jesteśmy zmęczeni; człowiek tęskni już do normalnego łóżka czy za zwykłym krótkim prysznicem. Z drugiej strony mamy świadomość, że znów wracamy w doliny do innego codziennego życia, gdzieś tam w zgiełku miasta wraz z jego tysiącami mniej i bardziej ważnych spraw. Nie odchodzę stąd jednak z uczuciem żalu, gdyż jestem pewien, że za kilka miesięcy znów wrócę tutaj gdzieś w te Karpaty Wschodnie, aby ciągle na nowo odkrywać ich cudowności, aby na nowo walczyć ze swoimi słabościami. Życie w górach wydaje się takie proste...

0 Komentarze:

Prześlij komentarz