20 czerwca 2019

Od Popa do Popa czyli przez ukraińskie Marmarosze cz.4


B

udzę się dość wcześnie. Przez prowizorycznie załatane foliami okno wpadają pierwsze ostre promienie światła. Poranek jest pogodny, a to dobra wróżba. Niepokoją jedynie ciemne chmury stojące na zachodnim horyzoncie nad granią Czarnohory. Na Meżypotokach panuje jeszcze spokój, choć w pomieszczeniu obok słychać już małe poruszenie. Światło poranka uwydatnia kontury gór na południowym-wschodzie. Pięknie prezentuje się dziś masyw Pop Iwana Marmaroskiego; z oddali rozpoznać można najdrobniejsze szczegóły grani w krystalicznie czystym powietrzu.

Z podejścia na kulminację Meżypotoków

G

dy wracam do chatki grupa Ukraińców szykuje się szybko do wyjścia. Magda już też wstała, także i my nieśpiesznie pakujemy się i jemy skromne śniadanie. Słońce przygrzewa coraz mocniej, a czarne chmury odpływają coraz dalej na północny-zachód. Zapowiada się bardzo dobry dzień na wędrówkę. 

O

koło godziny ósmej zakładamy na ramiona plecaki, omiatamy wzrokiem ostatni raz chatkę, która stała się dla nas na tę noc schronieniem, rzucamy tęskne spojrzenie na widocznego stąd Popa i wracamy na trasę czerwonego szlaku. Dziś wyjątkowy dzień – zdobywamy Stoha, szczyt na którym przed wojną zbiegały się granice Polski, Czechosłowacji i Rumunii, a później przez krótki okres Węgier. 

O

d razu dostajemy w dupę. Z rozstaju szlaków mozolnym krokiem podchodzimy ostro pod górę na kulminację Meżypotoków (1713 m.n.p.m.). Z każdym krokiem w nagrodę za wysiłek otrzymujemy coraz to szerszy widok. Gdy w końcu wychodzimy na szczyt, który przechodzi dalej w szerokie wypłaszczenie nie możemy wyjść z podziwu nad otaczającym nas krajobrazem. Z tego miejsca na wyciągnięcie reki znajduje się masyw Farcaula (1958 m.n.p.m.) w Rumuni - rozłożysty niczym cielsko jakiegoś olbrzyma. Za nami w oddali wspaniałe poszarpane szczyty Pop Iwana Marmaroskiego, a w drugą stronę piękna piramida Pop Iwana Czarnohorskiego z charakterystycznym budynkiem obserwatorium. Jest to pierwsze miejsce na naszej trasie skąd możemy dojrzeć obydwa Popy. Duże wrażenie robią strome opadające doliny po stronie ukraińskiej.

Czarnohora od Pietrosa po Howerlę

Połonina Meżypotoki

Farcaul

Pop Iwan Czarnohorski

Rumuńskie Marmarosze

Z

Meżypotoków schodzimy szeroką niczym autostrada drogą graniczną na rozległą, łagodną przełączkę. Cały czas towarzyszą nam elementy dawnej sistiemy; czasami trzeba uważać by goniąc za coraz piękniejszymi widoki nie nadepnąć na leżące zardzewiały druty kolczaste. 

W

okolicach Nienieski (1815 m.n.p.m.) przystajemy na chwilę na sesję zdjęciową przy słupkach granicznych. W żartach obchodzimy je i nielegalnie wkraczamy na terytorium Rumunii na kilkadziesiąt centymetrów. W zaciszu skałek osłaniających nas od wiatru jest naprawdę gorąco i bardzo przyjemnie.

Okolice Nienieski z widokiem na Rodniany

Granica

Z

a Nienieską rozpoczyna się dość monotonny fragment szlaku. Wygodnie poprowadzona droga prowadzi głównie lasem; czasem tylko z niewielkich polanek można dojrzeć grań Czarnohory nad którą wciąż wiszą czarne chmury. Pogoda w Czarnohorze ulega jednak cały czas poprawie, bo od rana deszczowe chmury odsunęły się jeszcze bardziej na północ. Dobra nasza! Dzięki temu możemy cieszyć się cały czas słoneczną pogodą. W wyższych partiach i zacienionych miejscach leżą jeszcze płaty śniegu. Ze zboczy płynie sporo okresowych strumieni; a w niektórych miejscach kwitnie dużo krokusów. Mimo, że to przełom maja i czerwca trwa tu jeszcze wiosna, a my możemy podziwiać ją w tej najpiękniejszej pogodnej odsłonie. 

P

rzed Korbulem (1696 m.n.p.m.) droga podrywa się ku górze. Ten niczym nie wyróżniający się szczyt mijamy lekkim trawersem. Niewielka przełęcz pod szczytem na który wyprowadza nas szlak okazuje się być bezleśna. Osiągając nią stajemy jak wryci! Tego się nie spodziewaliśmy! Roztacza się stąd cudowna panorama na wschód. Jak na dłoni widać stąd nasz dzisiejszy cel – Stoha (1650 m.n.p.m.). Jego nazwa idealnie współgra z jego kształtami, które przypominają stogi siana, których nie brak w górach. Oprócz tego, możemy prześledzić całą dalszą naszą trasę wędrówki przez połoninę Raduł, Wychid po Pop Iwana Czarnohorskiego. W oddali za Stohem rysują się dość płaskie z reguły połoniny Gór Czywczyńskich i nieco bardziej wyniosłe Hryniawy.

Idziemy!

Stoh spod Korbula

Pod Korbulem 

T

eraz widząc nasz cel i wiedząc, że jesteśmy już tak blisko zrealizowania swojego marzenia z niecierpliwością przyśpieszamy kroku. Droga prowadzi nas nieco w dół do miejsca, z którego nieopodal wypływa Biała Cisa. Dalej las nieco przerzedza się, dlatego widok na okolice poszerza się. Widzimy przed sobą cały czas rosnąca sylwetkę Stoha, a w drugą stronę wyłaniają się szczyty Farcaula i Mihailecula. 

S

toh robi na mnie piorunujące wrażenie. Im jesteśmy bliżej i widzę jego strome zbocza dociera do mnie ogrom wysiłku jaki trzeba będzie włożyć, aby wyjść na jego szczyt. Podchodzimy do niego od strony zachodniej; tutaj zauważamy nikłą ścieżkę w górę w las. Nie decydujemy się jednak podchodzić z tej strony; podejście od strony połoniny Raduł wydaje się nieco łagodniejsze. Obchodzimy szczyt u jego podstawy, aż natrafiamy na miejsce w którym droga rozwidla się. W górę biegnie przecinka, którą poprowadzono dawną sistiemę i to właśnie tędy postanawiamy rozpocząć podejście.

Stoh już blisko

Rumunia za plecami

Pop Iwan Czarnohorski i droga u podnóży Stoha

Podchodzimy na Stoha dawną sistiemą

I

dziemy w górę. Ja wiedziony ciekawością oraz adrenaliną wyprzedzam Magdę i szybko wychodzę na górę. Okazuje się, że znajdujemy się teraz za dwoma żelaznymi bramami sistiemy. Widać, że od tego miejsca w kierunku wschodnim sistiema jest nadal w dobrym stanie – płot wraz z drutami kolczastymi nadal stoi. Ogarniają mnie dziwne uczucia. Widok tych metalowych bram; drutu kolczastego napawa mnie niepokojem. Czy za chwilę ktoś z pograniczników nie wyłoni się zza krzaka; czy za chwilę nie zaszczeka jakiś pies wiedziony naszym zapachem, czy nie zostaniemy potraktowani jako jacyś przestępcy naruszający wszystkie obowiązujące zasady? W głowie mam cały czas teraz fakt, że na naszej przepustce wpisana jest trochę inna trasa niż teraz się poruszamy. W mojej głowie pojawia się kilka mało przyjemnych scenariuszy… 

N

iestety w miejscu gdzie stoimy nie odnajdujemy żadnej ścieżki na szczyt. Postanawiamy iść na azymut przez las. Gdy zakrywają nas pierwsze gałęzie czuję nieco „bezpiecznej”, gdyż nie rzucamy się tak w oczy jak na otwartym terenie. Mamy szczęście bo las nie jest gęsty, a i trawa jeszcze nie zdążyła na tyle urosnąć aby utrudniać nam podchodzenie.

Sistiema pod Stohem

Pop Iwan Czarnohorski z podejścia

Czywczyny

Pod szczytem Stoha

I

m wchodzimy wyżej tym otwiera się coraz piękniejsza panorama. Las zanika i ustępuje pola borówczyskom. Dzięki idealnej pogodzie mamy możliwość podziwiania panoramy całej grani Czarnohory, Czywczynów i Połonin Hryniawskich. Nie sądziłem, że ze Stoha są tak wspaniałe widoki. Z daleka szczyt ten wydaje się jednak dość słabym punktem widokowym. 

Z

nów wyprzedzam Magdę, chcę jak najszybciej wejść na szczyt i zobaczyć to wyjątkowe miejsce i stojący tam nadal oryginalny granitowy triplex. Wbrew pozorom podchodząc ku górze nie czuję niczego nadzwyczajnego, ale w momencie gdy dostrzegam szczyt z 3 słupkami dochodzi do mnie, że dotarliśmy! Tysiąc myśli przelatuje przez głowę. To miejsce jest wyjątkowe dla polskich turystów; wielu pragnie tu dotrzeć, ale wciąż niewielu się to udaje.

Ze Stoha na rumuńską stronę

Hryniawy

Stoh 

Triplex

Z

e szczytu po stronie rumuńskiej wspaniale rysują się sylwetki Farcaula i gór Rodniańskich. Jakie szczęście, że będąc tutaj możemy cieszyć się idealną pogodą pozwalającą na najdalsze obserwacje. Siadamy na starym triplexie z którego już dawno zniknęły wizerunki godeł państw dawniej tu ze sobą graniczących. Próbuję cofnąć się w czasie o jakieś 80 lat; poczuć ten klimat pięknej pionierskiej przedwojennej turystyki. Rozglądam się po falujących trawach na szczycie w poszukiwaniu najmniejszych cieni tamtych ludzi i tamtych dni po których nie zostało już nic. Trwamy tak chwilę w ciszy i skupieniu przeżywając ten moment każdy na swój sposób. Myśląc o kolejach losu, o przewrotności historii oraz ulotności ludzkiego życia. Jest tu tak pięknie, że nie chce się schodzić w dół. Minuty płyną szybko i nieubłaganie. Mam świadomość, że prędko tutaj nie wrócę, dlatego próbuję jak najintensywniej przeżyć ten moment; zapamiętać każdą chwilę, każdy widok. 


Na Stohu przed wojną

Połonina Raduł i grań Czarnohory

W

końcu następuje ta chwila zejścia. Jak dla mnie Stoh jest jednym z trzech magicznych miejsc na mapie dawnych polskich Karpat Wschodnich. Jednym z nich są ruiny obserwatorium na Pop Iwanie Czarnohorskim, drugim właśnie Stoh, a trzecim – niezdobyta wciąż – mityczna Hnitessa czyli najdalej wysunięty skrawek II Rzeczypospolitej położony w mitycznych Rozrogach Wincentego Pola. 

Z

ejście ze Stoha nie zajmuje wiele czasu. Kierujemy się w stronę połoniny Raduł, na której chcielibyśmy spędzić noc. Jest jeszcze dość wczesne popołudnie, dlatego marzy się nam jakaś pusta staja, która stałaby się dla nas bezpieczną przystanią. Niestety schodząc ze szczytu widzimy z daleka, że na połoninie Raduł rozpoczął się już wypas i nie mamy co liczyć tutaj na nocleg. Kierując się na połoninę przechodzimy przez stalowe wrota i za ostatnimi zauważamy nagle niewielki domek ze smużką dymu – domek pogranicznika. Wcześniej nie zauważyliśmy go. 

P

rzechodzimy cicho obok niego trochę z obawą czy za chwilę ktoś nie pojawi się na progu z żądaniem okazania przepustki. Nic takiego na szczęście się nie dzieje i dzięki temu bez zatrzymywania możemy kontynuować marsz.

Stoh z połoniny Raduł

Połonina Raduł

M

ijamy przepiękną połoninę Raduł z fantastycznymi widokami na okolice. Cudownie widokowe miejsce – jednak nie możemy liczyć tu na nocleg. Słońce przygrzewa coraz mocniej, nam kończy się woda i idzie się coraz ciężej. Do tego perspektywa jej szukania oraz wypatrywania dogodnego miejsca noclegu nie napawa mnie optymizmem. Kilkakrotnie spoglądamy na mapę i próbujemy wytypować jakieś miejsce pod rozbicie namiotu. Z oddali widzimy – tak się nam wydaje, co na następny dzień okaże się błędem – jakąś staje, lecz tam też zauważamy wiele zwierząt. 

T

ymczasem przed nami następna połonina - połonina Szcziwnik (Szczawnik). Mapa wskazuje tutaj niewielką staję oraz źródło wody. Idziemy tam więc z nadzieją na znalezienie jakiejś pustej szopy na nocleg. I tym razem znów porażka. Staja jest także zajęta, ale co ciekawe jest to chyba najmniejsza staja jaką widziałem, bo składa się tylko z niewielkiego budynku i świeżo wybudowanej altany. Gdy wchodzimy na skraj połoniny dopada nas donośne szczekanie psów; kilka z nich zrywa się i biegnie w naszym kierunku. Staramy się zachować spokój; rzucam także kilka ostrzegawczych kamieni w ich kierunku. Na szczęście sytuacja powoli się uspokaja i powoli dostajemy się na przeciwny skraj połoniny. Dostrzegamy tutaj niewielki kierunkowskaz z napisem „Woda, 50 m”. To ostatecznie przypieczętowuje naszą decyzję o pozostaniu tutaj na nocleg.

Howerla przed połoniną Szcziwnik

Połonina Szcziwnik

Z naszego biwaku

Z

akładamy biwak na skraju lasu. Do wieczora jeszcze sporo czasu, więc staramy się odpocząć i całkowicie oddać klimatowi takich miejsc. Obserwujemy pracę pasterzy, trasy wędrówki bydła i owiec. Sami też jesteśmy obserwowani przez psy oraz kilka razy musimy bronić naszego skrawka ziemi przed wścibskimi krowami i koniem. Apetyty dopisują także postanawiam pójść kupić kawałek sera – wspaniałego delikatesu karpackich połonin. I tak czas upływa nam do wieczora w rytm powoli sunących obłoków po niebie oraz dźwięcznej muzyki zwierzęcych dzwonków...

Smacznego

0 Komentarze:

Prześlij komentarz