14 czerwca 2019

Od Popa do Popa czyli przez ukraińskie Marmarosze cz.1


M

armarosze to nie był mój pomysł i nie moja bajka. Nigdy wcześniej nie myślałem nad wyjazdem w to karpackie pasmo. Magda zafascynowana tymi górami zaproponowała ten temat na następny wyjazd, a nawet wyjazdy. Okazało się bowiem iż ten rok będzie w naszym wędrowaniu zdecydowanie marmaroskim. Ale po kolei. 

M

armarosze to dość dzikie i niedostępne pasmo górskie leżące obecnie w granicach Ukrainy i Rumunii. Mniejsza ich część leży na terytorium naszych wschodnich sąsiadów, a najwyższym szczytem tej grupy jest Pop Iwan Marmaroski (1938 m.n.p.m.). I to właśnie tę grupę wzięliśmy pod lupę. Szybko ustaliśmy marszrutę. Start wytyczyliśmy we wiosce Diłove skąd czerwony szlak przez dolinę potoku Biłyj poprowadzi nas na połoninę Latundur, a następnie na szczyt Pop Iwana Marmaroskiego. Dalszą część trasy wytyczyliśmy wzdłuż pasa granicznego przez Meżypotoki, Nienieskę i Stoha, który wyznacza północno-wschodnią granicę Marmaroszy. Następnie ustaliliśmy, że przez szereg połonin zdobędziemy Pop Iwana Czarnohorskiego i zejdziemy zielonym szlakiem do Szybenego, gdzie zakończymy wędrówkę. Wyszła z tego piękna ponad 70 -kilometrowa trasa przez urokliwe zakątki Karpat. 

S

zybko ustaliśmy hasło przewodnie naszej wędrówki na „Od Popa do Popa” właśnie ze względu, że jednym z pierwszych i ostatnich szczytów przez nas zdobytych będą właśnie Pop Iwany w Marmaroszach i Czarnohorze.

Dworzec PKS Katowice

M

oja podróż rozpoczyna się na katowickim dworcu autobusowym oddającym dobrze realia takich miejsc na Ukrainie. Przybytki o takim samym standardzie obsługi podróżnych można znaleźć w wielu miejscach na wschodzie. Nasz autobus relacji Liberec – Rachów miał pojawić się na dworcu o 19:20. W oczekiwaniu na transport umilam sobie czas na obserwacji grup Ukraińców, którzy w ten środowy wieczór stanowią najliczniejszą grupę podróżnych. Mija godzina odjazdu, a autobusu brak. Mijają kolejne minuty i zaczynam się lekko niepokoić czy aby autobus w ogóle przyjedzie. Ostatecznie z ok. 40 minutowym opóźnieniem wyjeżdżam z Katowic w kierunku Krakowa, gdzie dołączy do mnie Magda i dalej razem udamy się w kierunku Ukrainy. Niestety autobus jest pełny także w początkowej fazie podróży nie możemy liczyć na możliwość dogodnego ułożenia się do snu. Poza tym w całą drogę do granicy „umila” nam podroż projekcja kilku rosyjskich filmów.  

Przed nami 13-14h jazdy do Rachowa

G

ranicę przekraczamy sprawnie, zajmuje nam to ok. 2 godzin. Kontrola nie jest zbyt dokładna i po otrzymaniu stosownych pieczątek w paszportach wjeżdżamy na ukraińską ziemię. We Lwowie duża część pasażerów wysiada co pozwala nam na sen w nieco wygodniejszych pozycjach.

Z

a oknami mijamy kolejne miejscowości: Stryj, Dolina, Kałusz, Ivano-Frankiwsk… W Nadwórnej - która położona jest u podnóża Karpat - zaczyna padać deszcz. Zastanawiamy się czy nie będzie to powtórka z rozrywki z tamtego roku z lipcowych Gorganów, czyli deszcz, deszcz i deszcz. 

Z

a oknami pojawiają się kolejne znane nam już miejscowości letniskowe jak Jaremcze, Tatarów… Rozpoznajemy miejsca z poprzednich wyjazdów: tu spaliśmy, tam rozpoczynaliśmy podejście na Chomiaka….W głowie pojawiają się wspomnienia, urywki obrazów i przeżytych razem chwil gdzieś na szlakach tych gór w doli i niedoli turystycznej. 

Za Nadwórną też pada...

W

Tatarowie autobus kieruje się drogą na przełęcz Jabłonicką, na której przed wojną istniało polskie przejście graniczne. Pierwszy raz jadę tą drogą, toteż z uwagą i zaciekawieniem oglądam krajobraz za oknem. Pogoda poprawia się zdecydowanie. Po stronie zakarpackiej stan drogi ulega pogorszeniu, w niektórych momentach jest na tyle zły, że dziwie się, iż tak duży autokar jest nią wstanie przejechać. W Jasinii wysiadają jedni z ostatnich pasażerów i w busie zostajemy tylko we dwójkę – elita zajmująca tylną kanapę. Po stronie zakarpackiej droga prowadzi doliną Cisy. Rzeka po ostatnich opadach jest wezbrana, woda pieni się i podskakuje na progach skalnych i głazach. Widok na dolinę Cisy i jej przełomy jest niesamowity. Sposób poprowadzenia drogi i torów kolejowych wzbudza w nas podziw dla budowniczych sprzed wieku.

Dolina Cisy

P

rzed Rachowem kierowca autobusu pyta nas gdzie ostatecznie chcemy wysiąść. Prosimy o podwózkę na rachowski dworzec, gdyż to nie koniec naszej podróży. Z Rachowa musimy jeszcze podjechać kilkanaście kilometrów w stronę granicy rumuńskiej do wioski Diłove. 

D

o Rachowa docieramy ok. godziny 11. Po opuszczeniu autobusu zaczyna padać; to jedna z tych obfitych ulew które w ostatnich dniach przechodzą tutaj regularnie. Dość długi czas czekamy pod dachem dworcowego budynku i obserwujemy otoczenie: plac z którego co jakiś czas odjeżdżają marszrutki do różnych górskich wiosek; za nim dworzec kolejowy na tle niewysokich, zielonych wzgórz. Obserwujemy też chmury, które szybko przetaczają się nad okolicą zwiastując rychłe zakończenie opadów.

Pod dworcową wiatą przeczekujemy deszcz w Rachowie

W

końcu przestaje padać, a my ruszamy na podbój miasteczka. W Rachowie nie czuć tego specyficznego klimatu ukraińskiej prowincji. To pewnie z racji tego, że zamieszkuje tutaj liczna mniejszość węgierska. Architektura tu nieco inna, bardziej europejska. Brak tez cerkwi w charakterystycznym stylu ukraińskim. 

P

rzechodzimy przez bazar obok dworca; mijamy liczne sklepy; przekraczamy most na Cisie i docieramy do dwóch świątyń: cerkwi o całkiem odmiennym kształcie niż inne tego typu obiekty na Ukrainie oraz kościoła katolickiego. W tym ostatnim można wejść do przedsionka co też czynimy. Wystrój kościoła skromny, stonowany; uwagę zwracają ogłoszenia oraz freski w języku węgierskim. Na przeciwko świątyni zauważamy jakieś pomniki chyba ku czci „wyzwolicieli” z armii radzieckiej. Udajemy się w dól główną ulicą. Trafiamy przed budynek urzędu, przed którym zwraca uwagę ogromna pisanka. Innym ciekawy aspekt odróżniający Rachów od innym ukraińskich miasteczek to tak prozaiczna rzecz jak duża ilość koszy na śmieci. Do tej pory nie zaobserwowałem tego zjawiska w takiej skali w innych miejscach na Ukrainie. Miasteczko robi bardzo dobre wrażenie, choć niektóre budynki proszą się o remont. Ulica jest zadbana, drzewa rosnące wzdłuż niej poprzycinane, ludzie jakby bardziej uśmiechnięci albo może tylko tak mi się wydaje. Po podróży udajemy się do restauracji hotelu Oleńka na „wystawny” obiad. Z internetowych relacji innych osób wiemy, że jest to najdroższa restauracja w mieście podające bardzo dobre jedzenie. Wystrój typowy dla tego typu miejsc na Ukrainie: lekko burżuazyjnie i pałacowo. Zamawiamy suty obiad, bo apetyty dopisują po podróży.

Jajo przed urzędem w Rachowie

P

o posiłku udajemy się jeszcze na drobne zakupy i wracamy na dworzec, gdzie po chwili pojawia się marszrutka w naszym kierunku. Dochodzi do pewnego nieporozumienia z kierowcą, które skutkuje tym, iż okazuje się on na tyle miłą osobą, że sam kupuje nam bilety w kasie. Później sam obiecuje wysadzić nas w dogodnym miejscu w Diłovym. Busik o dziwno nie jest przepełniony i podróż jest dość komfortowa jak na warunki ukraińskie. Mkniemy drogą w kierunku na Mukaczewo, mijamy kolejne wioski oraz posterunek pograniczników. W wyniku naszej nieznajomości terenu wysiadamy w tzw. centrum Europy. Jest to jedno z kilku tego typu miejsc na kontynencie, które rzekomo jest jego środkiem. Pytanie, który środek jest TYM środkiem? Okazuje się niefortunnie, że jesteśmy kilka kilometrów przed wioską. Z ciężkimi plecakami maszerujemy więc w dusznym i gorącym powietrzu do centrum. Po drodze podziwiamy piękno Cisy oraz uważamy na co rusz mijające nas ciężarówki. Niepokojem napawają ciemne chmury zbierające się nad górami; czy zdążymy dojść do wioski przed deszczem? Mamy szczęście, bo deszcz pojawia się dopiero później już po zameldowaniu w hotelu Prezident.

Środek Europy

Zbliżamy się do Diłowego

D

ziewczyna w restauracjo-recepcji hotelu nieco wystraszona, że ma do czynienia z zagranicznymi gośćmi sprawia dziwne wrażenie. W końcu po kilku próbach bariera językowa zostaje przełamana i dostajemy czysty pokój za nieduże pieniądze. Hotel jest nieco dziwny. Bufet jest całkiem przyjemy, wiszą tutaj stare czarno-białe zdjęcia z okolicy. Odnajdujemy na jednym z nich ujęcia ze Stoha, na którego planujemy wejść. Obok restauracji znajduje się duża sala bankietowa w stylu już typowo „ukraińsko-pałacowym”. W holu znajduje się natomiast dziwna instalacja składająca się z wypchanych zwierząt ustawionych dookoła stolika i grających w karty.

Wesoła ferajna u Prezydenta

N

iestety nie ma czasu na dłuższy odpoczynek, gdyż mamy jeszcze dziś jedną ważną sprawę do załatwienia. Musimy udać się do jednostki pograniczników po odbiór przepustki na przejście wzdłuż granicy ukraińsko-rumuńskiej. Podchodzimy więc pod wysoki płot za którym znajduje się siedziba straży i dzwonimy. Po chwili pojawia się całkiem sympatyczny młody pogranicznik, któremu Magda przekazuje wcześniej wysłane podanie oraz informuje o co nam chodzi. Strażnik zabiera podanie, nasze paszporty i każe czekać. Zastanawiamy się ile czasu zajmie cała procedura. Z relacji różnych osób wynika że może to być od kilkudziesięciu minut do kilku godzin. My jednak mamy szczęście i po ok. 15 minutach trzymamy już w ręce nasze paszporty i przepustkę. Na koniec dziękujemy za życzenia bezpiecznego przejścia. Po chwili orientujemy się jednak, że na przepustce wypisany jest inny zakres trasy niż nasza. Postanawiamy nie interweniować ponownie i na jej podstawie pójść w góry.

Przed jednostką pograniczników

Przepustka - dozwił

I

tym razem mamy kolejne szczęście. Udajemy się na piwo do jednego z tutejszych barów aby godnie rozpocząć swoją wędrówkę i w czasie, gdy siadamy na tarasie pod dachem rozpoczyna się jedna z tych wiosennych karpackich ulew. Z nadzieją sprawdzamy pogodę na najbliższe dni, która jednak daje pewna nadzieję na dobrą pogodę. 

D

użo emocji, przeżyć, nieprzespana noc i zmęczenie dają o sobie znać. Na kolację zamawiamy ponownie z pewnymi trudnościami językowymi pizzę, a później lądujemy w łóżkach. Czysta i miękka pościel, oraz wygodne łóżko nie pozwalają mi na dłuższe rozmyślania nad tym co będzie działo się przez te następne kilka dni. Delektuję się tą błogą chwilą bo wiem, że przed nami noce w śpiworach na twardych pryczach lub nieco bardziej miękkich połoninach.

Diłowe









3 Komentarze:

  1. Taka przepustka jest konieczna we wszystkich przygranicznych ukraińskich górach?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak (m.in. w Czywczynach, czy Bieszczadach itp), w strefie przygranicznej którą wyznacza sieć posterunków straży w terenie. Na ukraińskich mapach gór wydawnictwa ASSA są te strefy zaznaczone linią.

      Usuń