15 czerwca 2019

Od Popa do Popa czyli przez ukraińskie Marmarosze cz.2


N

oc mija spokojnie. Zmęczony wydarzeniami dnia poprzedniego śpię snem sprawiedliwego. Przed 6 budzi mnie dźwięk budzika. Łóżko jest na tyle wygodne, że z chęcią poleżałoby się jeszcze z kilka godzin; w końcu to zasłużony urlop!. Ale nie! My skoro świt i pierwszy blask jutrzenki wygrzebujemy się z łóżek. Za oknem wstaje dość pogodny dzień; najważniejsze że nie pada. Diłove jeszcze śpi, na ulicy nie ma jeszcze ruchu, sklepy pozamykane, nie pojawia się nawet żadne auto czy ciężarówka. Pakujemy swoje plecaki, jemy lekkie śniadanie oraz sprawdzamy pogodę – dziś ma nie padać przynajmniej do wczesnego popołudnia. Gdy opuszczamy hotel jeden ze sklepów naprzeciwko otwiera swoje podwoje i robimy jeszcze niewielkie zakupy.

Diłove

Z

ciężkimi plecakami idziemy przez wieś w kierunku szkoły. Niebo przesłaniają jeszcze chmury, ale już tam i ówdzie pojawiają się prześwity błękitu odbijające się w kałużach. Na ulicy coraz więcej ludzi spieszących do swoich zajęć. Wydaje się, że dziś dzień zakończenia szkoły na Ukrainie; zauważamy wiele ubranych odświętnie dzieci z kwiatami w rękach. Kierujemy się w stronę mostu na Cisie, właśnie tędy trzeba przejść aby dostać się do wylotu doliny potoku Biłyj. Za mostem swoją uwagę przyciągają sylwetki dwóch świątyń: kościoła oraz cerkwi.

Wchodzimy w dolinę potoku Biłyj

M

imo, że we wsi nie widzimy szlakowskazów to bez problemu odnajdujemy na drzewie oznaczenie czerwonego szlaku. Początkowo wędrujemy dobrą utwardzoną drogą wśród zabudowań wsi. Im dalej tym zabudowa rzednie; mijamy jeszcze jakiś zakład przemysłowy zajmujący się wydobyciem kruszywa za którym zauważamy szlaban. Okazuje się to posterunek straży granicznej. Trzech młodych chłopaków ubranych w wojskowy mundur żywo rozmawia między sobą; z oddali udaje mi się wypłać pojedyncze słowa; tematem dyskusji jest chyba postać nowego prezydenta. Posterunek dość ciekawy: ognisko, niewielka wiata, kałasznikowy zawieszone na kołku, obok większy zabudowany wóz w razie niepogody. Podchodzimy do szlabanu. Jeden z wojskowych podchodzi do nas; pyta dokąd idziemy, prosi o dokumenty; na dozwił zerka od niechcenia. Wszystko w porządku, możemy iść dalej! Z radością przekraczamy szlaban, niby bramę do jakiejś zakazanej zony. Czuję się dziwnie; jako osoba wychowana w innej rzeczywistości nie przywykłem do kontroli w tak różnych aspektach życia jak to dzieje się wciąż na Ukrainie.  



Diłove zostaje za nami

K

awałek za posterunkiem, po prawej stronie zauważamy niewielką polankę. Przechodzimy przez kładkę i zauważamy bardzo dobre miejsce biwakowe z kilkoma wiatami. Jest nawet kontener na śmieci. Moją uwagę zwraca duży zamykany budynek. Z ciekawości otwieram drzwi aby zobaczyć jakie panują tu warunki i czy ewentualnie w przyszłości można by tu nocować. W ciemnym pomieszczeniu ku obopólnemu zmieszaniu zauważam jakaś osobę ubraną po wojskowemu. Wymieniamy tylko szybkie „dobry deń” i zamykam drzwi. Zauważam jeszcze butlę gazową i śpiwór. Dziwna sytuacja, czy był to zwykły turysta czy może jeden ze strażników? Tego już nigdy się nie dowiemy. 

D

roga wzdłuż potoku jest w dobrym stanie. Dolina w wielu miejscach jest bardzo wąska. Po ostatnich deszczach potokiem płynie bardzo dużo wody. Ze zboczy spływają liczne strumyczki i strumyki tworząc niezwykłe małe wodospady i kaskady. W międzyczasie wychodzi Słońce, które docierając na dno doliny wraz z wszechobecną wilgocią i wodą potoku tworzy fantastyczny obraz. Zielone liście drzew, najróżniejszych ziół oraz ogromne liście lepiężnika tworzą nieposkromioną dżunglę. Czuje się tutaj trochę klimat Tatr; podobny charakter potoku, liczne skałki i wąskie przełomy, szum strumienia. Z każdym krokiem czujemy jak coraz bardziej wchodzimy w góry, a góry przenikają nas na wskroś. Uświadamiamy sobie, że przez te kilka najbliższych dni wszystko inne będzie gdzieś tam daleko, zepchnięte w najdalszy kąt umysłu. Miałem obawy, że ok. 8-kilometrowa trasa wzdłuż potoku będzie się niemiłosiernie dłużyć z powodu tego, iż dolina okaże się tak nudna i nieciekawa jak np. Dolina Chochołowska. Miło się zaskoczyłem, gdyż oczy i umysł zajmowały coraz to piękniejsze obrazy i zapachy.

Potok Biłyj

Idziemy przepiękną doliną

Potok huczy raz po prawej raz po lewej

W

miejscu gdzie szlak skręca ostro do góry w lewo i opuszcza dolinę potoku Biłyj wyznakowano niedawno dojście do pierwszego schroniska w tym rejonie. Na drzewie koło niewielkiej przeprawy znajduje się szlakowskaz na połoninę Strungi, gdzie za opłatą można otrzymać nocleg z wszystkim wygodami. 

Ś

cieżka mocno podrywa się ku górze. Zbocze jest tu mocno zniszczone przez postępujące osuwisko. Na tym odcinku brak drzew, toteż Słońce daje nam nieźle popalić i to w sensie dosłownym. Po drodze jeszcze kilka zakrętów i docieramy do niewielkiej cichej polany na którym znajduje się stara opuszczona chata. Idealny odpoczynek, bo znad gór napływają chmury i zaczyna trochę kropić. Polana jest także dobrym miejscem na biwak. W razie niepogody można wykorzystać chatę na nocleg lub rozbić namiot w niewysokiej trawie. Kilkanaście metrów za budynkiem przepływa obfity potok. Z tego miejsca możemy po raz pierwszy zobaczyć wierzchołek Pop Iwana Marmaroskiego... ale tylko na chwilę. Napływające chmury i mgły szybko go zakrywają bawiąc się z nami w kotka i myszkę. Odpoczywamy, wchłaniamy kilka batonów i ciszę tego miejsca. Pogoda się zmienia; Słońce znika i pojawia się coraz więcej chmur. Jest w nas jednak nadzieja, ze obejdzie się bez deszczu. Czekamy jeszcze chwilę wpatrując się w niebo, ale nic nie zapowiada armagedonu pogodowego i ruszamy dalej. Kawałek trasy do góry, kilka zakrętów i prześwitów skąd widać coś więcej na okolicę.  

Tutaj łapią nas pierwsze krople deszczu

Pierwsze spojrzenie na Pop Iwana

Na polance miło jest

W

okolicach połoniny Berlebaszki szlak wypłaszcza się i prowadzi po równym terenie. Tutaj zachwyca nas wspaniała panorama na grupę Pop Iwana Marmaroskiego; dostrzegamy stąd połoninę Latundur i Lisiczę – nasz dzisiejszy cel. Znów zaczyna nieco mocniej padać, ale nie na tyle aby wyciągnąć jeszcze przeciwdeszczowe peleryny. Idzie się ciężko, gdyż droga w tym miejscu jest bardzo błotnista i zniszczona przez ciężki sprzęt. Nic to jednak w porównaniu z gorgańskim błotem z zeszłego roku. Po jakimś czasie deszcz ustaje i znów idzie się lepiej.

Na szlaku

Pop Iwan Marmaroski z okolic Berlebaszki

To chyba tędy!

N

ieco zmęczeni lawirowaniem między kałużami błota docieramy na połoninę Latundur. Szlak wychodzi na niewielką kumulację z której widać połoninę Lisiczę oraz w oddali dach schroniska na Strungach. Na zachodnim horyzoncie rysują się ciemne sylwetki nieznanych nam z nazwy niskich gór przypominających nasze Beskidy. Na wschodzie niestety chmury, choć da się wyczuć ogrom przestrzeni oraz opadającą tu stromo w dól dolinę. Zaczyna znów padać i to o wiele mocniej. Trzeba rozglądnąć się po okolicy za jakimś schronieniem. Udajemy się do najbliższej chatki przy szlaku. Jest to mały obiekt wyposażony w kilka piętrowych prycz, piec i nawet plastikowe okna. Niestety cały domek zajęty jest przez grupę turystów ukraińskich, którzy są tutaj już od wczoraj i suszą swoje rzeczy po wczorajszych ulewach. Zostajemy chwilę na czas deszczu, rozmawiamy, użyczamy im swojej mapy; fotografują interesująca ich część na jutrzejszą trasę.

Połonina Latundur

Połonina Latundur, Lisicza, Strungi

Zbliżenie na naszą chatkę

P

rzestaje padać. Postanawiamy iść w stronę połoniny Lisiczej, gdzie z oddali dostrzegamy dwa obiekty. Jeden dość duży dom w stanie surowym, wyglądający na prywatny obiekt. Z daleka widać, że do jednego pomieszczenia nie wprawiono jeszcze drzwi, więc jest to pewne ewentualne schronienie przed deszczem. Udajemy się jednak kawałek dalej do mniejszej chatki. Po drodze mija nas dwóch mężczyzn na motorku, widzimy jak wchodzą do chaty, coś tam robią, ale w końcu odjeżdżają. Budynek jest pusty dlatego szybko przejmujemy go w posiadanie. Wewnątrz jest jedna duża wspólna prycza na ok 5 osób oraz koza i stół, który klei się od brudu. Źródło wody znajduje się kilkanaście metrów poniżej chaty przy drodze.

J

ak tylko wchodzimy do środka nad połoniną zaczyna się ulewa. Nadciągają ciemne chmury z których spada obfity deszcz. Temperatura szybko spada, a my zmęczeni drogą – mimo że jest dopiero ok. 15 popołudniu – pakujemy się do śpiworów. W blaszany dach bębni deszcz, wiat uderza raz za razem w tylną ścianę budynku. Miło jest siedzieć w taki czas w bezpiecznym schronieniu i obserwować wszystko tak z boku, jak kibic na trybunie czy widz w fotelu w kinie. Czujesz się bezpiecznie, sucho, nie martwisz się czy przemokniesz do suchej nitki, czy wiatr nie zerwie ci czapkę, czy nie spróbuje wedrzeć się pod kurtkę pod którą ukrywasz - niczym największy skarb - ostatnie skrawki ciepła. W śpiworze robi mi się przyjemnie ciepło, co jakiś czas zapadam w krótkie drzemki przerywane silniejszym uderzeniem nawałnicy. W międzyczasie do naszego „pałacu” zagląda jakaś grupa turystów, ale stwierdzają, że jest ich za dużo i nie będzie dla wszystkich miejsca. Później jakaś inna para turystów długo stoi na drodze w deszczu przed chatką i zastanawia się co robić. W końcu zawracają i wszyscy rozbijają się przed dużym niewykończonym domem. Mijają sekundy, minuty, może nawet godziny. Tracę rachubę czasu, nie wiem ile już pada, ale nawet nie chce wiedzieć. Błogo tak leżeć i wsłuchiwać się w krople deszczu, wiejący wiatr oraz wpatrywać się w okno za którym widać nic tylko nieprzeniknioną biel nieba.

Tu śpimy!

P

onownie słyszmy głosy; kolejna grupa turystów. Jestem zdziwiony; myślałem, że jeżeli to obszar przygraniczny to ruch turystyczny będzie tu bardzo mały. A tu proszę co rusz jacyś turyści. Trójka chłopaków wchodzi do środka, coś mówią między sobą; zastanawiają się czy spać tu czy pod namiotem. W końcu proponujemy im wolne miejsca na pryczy, wszyscy się pomieścimy. Z ich relacji wynika, że deszcz spotkał ich już ok godziny 12 ,czyli wtedy gdy my byliśmy już na niewielkiej polance nad potokiem Biłyj. Oni wydłużyli sobie wycieczkę o wodospad Jaliński. Czyli dzięki temu, że my od razu udaliśmy się na połoninę uniknęliśmy ich losu czyli całkowitego przemoczenia. Leżąc na pryczy przyglądamy się ich krzątaninie; jesteśmy pod wrażeniem zapasów żywności: kilku konserw mięsa i sardynek, warzyw, ziemniaków... Porównujemy w myślach z tym co my przynieśliśmy ze sobą. Aby ograniczyć wagę zdecydowaliśmy się na proste rzeczy jak kasze, jakieś niewielkie konserwy mięsne, liofilizaty. Dochodzę do wniosku, że fajnie jest zjeść na połoninie takie normalne danie jakie oni przygotowują, ale zdecydowanie odrzucam możliwość niesienia takich ciężarów ze sobą na plecach. 

Hrabino! Podano do stołu :D

W

pewnym momencie do budynków wpada tych samych dwóch mężczyzn widzianych przez nas wcześniej na motorku. Zdenerwowali coś wołają o rozstrzeliwaniu, śmieciach i niezdyscyplinowanych turystach. Dzięki grupie Ukraińców sytuacja zostaje załagodzona i wyjaśniona, a my dalej bez problemów możemy cieszyć się tym miejscem. Pod wieczór przestaje padać, i decydujemy się na krótką przechadzkę po połoninie. Ciężko jest wyjść z suchego i ciepłego budynku - tym bardziej, że Ukraińcy uruchomili znajdującą się tutaj kozę. 

Z

apowiada się cudowny zachód Słońca. Marmaroskie szczyty zaczynają płonąć w czerwonym świetle; przepływające chmury i mgły delikatnie rozpraszają promienie, nawet wiatr ustaje. Po gwałtownej nawałnicy wszystko się uspokaja. Wieczorne ptaki gdzieniegdzie odbywają swoje trele, też pewnie ciesząc się na polepszenie pogody. My stoimy razem na drodze w ciszy zapatrzeni gdzieś w dal; skacząc wzrokiem od szczytu do szczytu, wędrując po ciemnych już dolinach i wspinając się po ostatnie promienie Słońca na skaliste zbocza Szerbanu (1793 m.n.p.m.) czy Strungi (1736 m.n.p.m.) Patrzymy i podziwiamy ten zewnętrzny krajobraz godny pędzla najlepszego impresjonisty; ale tak naprawdę jesteśmy zapatrzeni gdzieś głęboko w siebie, w swoje dusze…

O zachodzie

Z nadzieją na piękny kolejny dzień

Strungi w oddali

Dolina potoku Biłyj

To był świetny dzień!



1 Komentarze:

  1. Nie lubię wstawać skoro świt, ale dla takich widoków warto :)

    OdpowiedzUsuń