16 czerwca 2019

Od Popa do Popa czyli przez ukraińskie Marmarosze cz.3


P

owoli otwieram oczy. Przez nieduże okno umieszczone naprzeciw naszej pryczy wpada blade światło poranka. Dostrzegam co rusz kłęby mgieł czy niskich chmur wędrujących z wiatrem w nieokreśloną dal. Koza dawno wygasła i w szałasie jest dość chłodno. Mimo dość wczesnej pory opuszczam śpiwór, czuję się wyspany i nie mam już ochoty więcej leżeć na dających się już we znaki twardych dechach. Poranek jest dość pogodny. Na zachodzie i północy skrzy się błękitne niebo upstrzone niewielkimi obłokami. W dolinach uśpionych przez nisko zalegające mgły panuje jeszcze mrok. Pogoda bardzo podobna do tej jesiennej. Szkoda tylko, że Pop Iwan schowany wciąż w chmurach. Silny wiatr od czasu do czasu odrywa kawałki mgieł i rzuca je w przestrzeń, gdzie znikają pożarte przez ciepło promieni słonecznych. Jest nadzieja na to, że jednak się rozpogodzi, gdy dotrzemy już na szczyt Pop Iwana Marmaroskiego.

Latundur

B

ez zbędnego pośpiechu jemy śniadanie, pakujemy się. Próbujemy zrobić to na tyle cicho, by zbytnio nie przeszkadzać naszym współlokatorom, którzy jeszcze mocno śpią. Gdy opuszczamy chatkę – tą gościnną przystań w czas wczorajszej niepogody – trochę żal, że już stąd odchodzimy lecz przeciwwagą do tego uczucia jest chęć nowych przeżyć na całkiem nieznanym dla nas szlaku. 

P

ołonina Latundur błyszczy w Słońcu rosą wczorajszego deszczu. Wszystko jest takie wiosenne, świeże, jakby narodziło się dopiero wczoraj. Mijamy dość spory obóz innych turystów, którzy dopiero o tej porze zaczyna tętnić życiem. Docieramy do miejsca w którym wczoraj opuściliśmy znakowana ścieżkę. Z tego miejsca roztacza się panorama na zachód, jak i na wschód. Po jednej stronie rozgrzana Słońcem, pełna życia i radości ptasiego śpiewu połonina – rajski ogród. Po drugiej stronie jeden z tych cudownych ulotnych górskich momentów kiedy wiatr, Słońce, chmury i mgły w otoczeniu górskich szczytów i dolin łączą się ze sobą w nierozerwalną całość, tworząc coś na kształt mitycznych stworzeń, niespokojnych duchów czy aniołów. Patrzę na to i nie mogę oderwać oczu. Bez wątpienia jest to jeden z najpiękniejszych momentów tego wyjazdu. Zastanawiam się czy to na co patrzę to jeszcze Ziemia? A może tak wygląda Niebo, a te mgły to tańczące dusze, które dla zabawy zstępują na ziemię i trwają w nieprzerwanym tańcu szczęścia; śmiejąc się szumem wiatru z tego, że ktoś z ludzi przyłapał ich na figlach…

Magia gór

Misterium

S

zlak prowadzi początkowo kawałek dość dobrą drogą, później ścieżką rzadkim lasem i połoniną. Chwilę po rozpoczęciu podejścia zauważamy za sobą kilkuosobową grupę starszych osób. Idą na lekko, żwawo do góry. Zastanawiamy się skąd się tu wzięli tak wcześnie skoro są na lekko. Jest kilka opcji. Mogli zostać wywiezieni przez kogoś samochodem na połoninę, mogli gdzieś spać w jakieś innej chatce, mogli wyjść z Diłovego o 3 w nocy… A może jest całkiem inne wyjaśnienie, ale czy to ważne? 

P

owyżej górnej granicy lasu zalegają jeszcze gdzieniegdzie płaty śniegu. Między suchymi źdźbłami trwa kwitną spóźnione krokusy. Im wyżej tym silniejszy wiatr. Idąc odwracamy się raz po raz, aby popatrzeć na rosnące za nami szczyty Berlebaszki (1734 m.n.p.m.) czy piramidalnego Petrosa (1781 m.n.p.m.). Niepokoją mnie wciąż gęste chmury zakrywające wszystkie wyższe wierzchołki masywu Pop Iwana. Tyle przygotowań, snucia planów i marzeń, trudy wędrówki i podróży do tego miejsca i teraz ma się okazać, że nie zobaczymy nic!? Umysł buntuje się przeciw temu! To pokłosie tego czego uczy nas dzisiejszy świat – przecież mi się należy, ja muszę to mieć. Niestety góry to inna lekcja, ucząca pokory i to czasem w bardzo brutalny sposób. Trzeba przyjąć z szacunkiem to co oferuje nam teraz Pop Iwan Marmaroski i piąć się w górę.

Berlebaszka

W

pewnym momencie szlak wyprowadza na dość dobrą drogę poprowadzoną zboczem . W tym momencie wymija nas idąca z dołu dość spora grupa turystów ukraińskich. Na niewielkiej przełączce, gdzie kończy się możliwość dojazdu samochodem robimy krótką przerwę. Niestety widok ogranicza się do kilku najbliższych skałek, chmury zakrywają wszystko szczelnie dookoła. Nie tylko my postanowiliśmy tu odsapnąć. Jest tutaj także grupa tych starszych Ukraińców o których wspominałem wcześniej. W krótkiej wymianie zdań okazuje się, że są to także doświadczeni turyści chodzący po górach. Nie brakuje utyskiwań na pogodę; jest też wątek polityczno-społeczny wyjazdów Ukraińców do Polski do pracy. Miły pan stwierdza, że „cała chudoba wyjechała do Polski” i że niektórych to już nie ma 2-3 lata.

W chmurach

O

statni odcinek podejścia na szczyt jest bardzo wymagający. Ścieżka biegnie stromo pod górę. Idzie się ciężko: plecak dociska do ziemi, wiatr chce zdmuchnąć z grani, w zimnym powietrzu marzną ręce, a nogi ześlizgują się na rozmoczonym gruncie. I do tego jeszcze brak widoków. Z powodu mgły nie widzimy tego co za nami i co przed nami. Może to lepiej – liczy się to co tu i teraz. W sumie czy w życiu też tak nie powinno być, że liczy się to co jest teraz, to co dobre. Nasza droga znika we mgle i jest tylko wspomnieniem, tak jak wspomnieniem jest to co wydarzyło się kiedyś. Wiemy że to jest, wiemy że to było, ale tak jak ta ścieżka znika za nami i nie możemy jej zobaczyć, tak i życie gdzieś znika za nami i zostaje z niego tylko ta cząstka, która uczepiła się nas gdzieś tam w umyśle. 

W

końcu teren robi się coraz bardziej płaski i z otchłani chmur wyłaniają się pierwsze słupki granicy ukraińsko – rumuńskiej oraz „grzybek” ze szlakami. Udało się! Jesteśmy na grani. Kilka pamiątkowych pstryknięć aparatem na dowód, że tu byliśmy. Teraz szlak prowadzi wygodną ścieżką. Po lewej stronie mamy dość urwiste ściany grani; nie widać ich, ale tam są – pamiętam to ze zdjęć oglądanych tysiące razy przed wyjazdem. Z mgły dochodzą przytłumione głosy, to znak, że docieramy na szczyt. Odpoczywa tu wcześniej mijająca nas duża grupa turystów oraz ci starsi panowie. Na kulminacji Pop Iwana znajduje się potężny betonowy obelisk, taki sam jak na Pikuju w Bieszczadach czy Stohu w Borżawie. Prosimy o zrobienie wspólnego zdjęcia i schodzimy w dół. Audiencja była krótka, a Pop nie pozwolił na podziwianie widoków; nie odkrył swojego oblicza, nie pokazał swojej pogodnej twarzy. Cóż, trzeba będzie tu wrócić.

Docieramy do granicy

Szczyt PIMu


A

by odpocząć od wiatru staramy się schodzić w miarę szybko. W końcu na pewnej wysokości wychodzimy z chmur i zaczynają się pierwsze skromne widoki. Pierwsze spojrzenia na Rumunię, którą po raz pierwszy odwiedzimy we wrześniu. Dziwne to uczucie patrzeć po raz pierwszy na góry całkowicie nieznane, nigdy dotąd nie odwiedzone. Wszystko wydaje się być nowe, piękne, a chęć nielegalnego przekroczenia granicy i puszczenia się na przełaj przez połoniny jest bardzo silna. 

D

łuższy odpoczynek robimy sobie przy źródle przy zejściu pod granicą lasu. Patrzymy na ostre zbocza Popa, smukłe turnie i zawaliste głazy. Obraz ten przypomina mi bardzo nasze Tatry Zachodnie, ale to nie one. To całkiem inne, piękniejsze góry!

Na grani

W stronę Farcaula

Napotykamy stary słupek granicy rumuńsko-czechosłowackiej

Pop Iwan w chmurach

O

d tego momentu nasz szlak będzie prowadził nas wygodną szeroką drogą po śladzie dawnej sistemy. Sistiema służyła za czasów ZSSR do ochrony granicy państwowej, choć moim zdaniem bardziej za zadanie miała uniemożliwić ucieczkę ludzi na tzw. „Zachód”. Dziś pozostały po niej resztki drewnianych słupów, kilometry drutów kolczastych oraz wygodna szeroka droga. Ten odcinek naszej trasy jest mało ciekawy. Trasa biegnie cały czas lasem bez lepszych punktów widoków. Jedynie gdzieniegdzie z drogi otwiera się ładny widok na masyw Pop Iwana Marmaroskiego. A im dalej się od niego oddalamy tym bardziej się rozchmurza jego oblicze! No nie, dlaczego dopiero teraz! Gdy jesteśmy już w okolicach szczytu Holovaciu (1545 m.n.p.m.) widzimy, że pułap chmur podniósł się na tyle, że odsłonił całą grań.

Pozostałości po sistiemie

Pop Iwan już za nami

Wciąż w chmurach

Z

mierzamy dziś na Meżypotoki. Jest to znana na tym odcinku baza biwakowa. Znajduje się tutaj budynek dawnego posterunku straży granicznej, płaski teren na rozbicie namiotów, jak i bardzo wydajne źródło. Z wyższych partii zarastającej polany roztacza się piękny widok na Popa. Przed Meżpotokami mamy jeszcze ciekawe spotkanie z dwoma pogranicznikami. Jeden starszy ze zniszczoną twarzą przez życie i alkohol, drugi młody obwieszony plecakami, karimatami oraz kałasznikowem. Spotkanie przebiega w przyjaznej atmosferze, dokumenty są w porządku, nawet pomimo wpisania nieco innej trasy niż ta którą idziemy. Następuje jeszcze wymiana standardowych pytań dokąd idziemy, skąd jesteśmy itp. Rozstajemy się życząc sobie szczęśliwej drogi. 


N

a Meżypotokach na które docieramy w pośpiechu wywołanym przez krople deszczu stacjonuje już wcześniej napotkana grupa Ukraińców. Niestety, ale zajmują najlepsze pomieszczenie w budynku, którego stan pozostawia wiele do życzenia. Nam dostaje się „pokój” bez drzwi oraz szyb w oknach. W kącie kałuża wody z cieknącego dachu, obok rozwalony piec. Lepsze to niż nic, skoro pogoda na zewnątrz niepewna, grozi cały czas deszczem. Próbujemy nieco urządzić się w tym miejscu: rozkładamy śpiwory, montujemy prowizoryczną ławkę, piec adaptujemy na kuchnię. Mały remont przechodzi też okno, które łatamy znalezionymi foliami oraz leżącym dookoła eternitem. Efekt przechodzi nasze najśmielsze oczekiwania!

Gotowanie na Meżypotokach

Nasz apartament

J

ako, że wieczór dość długi to mamy czas na dłuższy odpoczynek i rozmyślania. Na koniec wychodzi nawet Słońce. Mimo, że Pop nie był dla nas łaskawy to dzień należy zaliczyć do bardzo udanych.  

Kolejny przystanek to Stoh
 


2 Komentarze:

  1. a ta trasa dla pograniczników to gdzie została wpisana?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko było na podaniu wcześniej wysłanym e-mailem oraz kopi dostarczonej na posterunek. Później po drugiej stronie przepustki są wpisane daty przejścia oraz słupki graniczne od których do których jest dozwolone przejście. Dokładne info co i jak załatwić znajdziesz na stronie http://rugala.pl/blog/2015/09/permity-na-marmarosze-i-czywczyny/

      Usuń