Otwieram oczy i dookoła widzę tylko
ciemność. Panuje wręcz idealna cisza. Za chwilę powinien
zadzwonić budzik nastawiony na 5:45 czasu kijowskiego czyli 4:45
czasu polskiego. Jest wczesny poranek, a można odnieść wrażenie,
że to środek nocy. Według czasu ukraińskiego Słońce wstanie
dobrze po godzinie siódmej. Dziś pierwszy tzw. „górski dzień”
i plan przewiduje wejście na Pikuj (1408 m.n.p.m.) – najwyższy
szczyt Bieszczadów oraz przejście jego połoniną najdalej jak się
da w stronę Sianek.
Pakujemy plecaki oraz schodzimy do
kuchni, aby przyrządzić sobie śniadanie. Po uregulowaniu
należności za nocleg i posiłki z naszym gospodarzem zarzucamy
plecaki i ruszamy. Lubię moment wymarszu w góry. Odnoszę wtedy
nieodparte wrażenie, że jestem całkowicie wolny i niezależny, bo
wszystko czego mi potrzeba mam w plecaku i to stanowi mój cały
dobytek. Liczy się tylko to co tu i teraz. Nie czuję się wtedy
związany z żadnym miejscem na ziemi, a mój dom jest tam gdzie
aktualnie rozbiję namiot.
|
Pikuj spod Bojkowskiej Chaty |
|
Ruszamy na Pikuj |
|
Husne Wyżne. Cerkiew skąpana we mgłach |
Stosunkowo szybko stajemy na granicy
lasu i połoniny. Ostatnie podejście lasem okazuje się niezwykle
strome gdyż ścieżkę poprowadzono tutaj prosto w górę. Jak
opisać ten stan gdy idąc szlakiem widzisz kres lasu i początek
połoniny? Odczuwam wtedy pewien rodzaj ekscytacji, zaciekawienia i
zniecierpliwienia. Chcę tam dotrzeć jak najszybciej aby nacieszyć
oczy panoramą i napawać się jej pięknem. Tak i było tym razem.
Wychodząc z cienia lasu zalewa nas fala Słońca i lazur nieba. Jak
okiem sięgnąć góry, góry niewysokie, kapuściane. Ale jednak
wciąż góry. Bezkres falujących wzgórz aż po horyzont. Jedne
mniejsze, niepozorne, malutkie wręcz; inne większe, dumnie
prezentujące swoje wierzchołki. Swój wzrok kierujemy szczególnie
w stronę wschodnią po widoczne na horyzoncie najwyższe szczyty
Gorganów Zachodnich.
|
Pierwsze widoki po wyjściu z lasu |
|
Widok na Husne |
Teraz wygodny połoninny płaj
wyprowadza nas pod szczyt Pikuja. W oddali przed nami zauważamy
kilku turystów, którzy także zapragnęli dziś zdobyć szczyt.
Teraz nasze tempo marszu spada ze względu na ciągłe podziwianie
widoków, robienie zdjęć i radość z obecności w tych górach.
|
Na szczyt już blisko |
Mamy to szczęście, że możemy być
na chwilę na szczycie Pikuja sami. Jest sobota i jak się okazuje
popularność górskiego łazikowania wśród Ukraińców rośnie. Po
kilku chwilach od strony Biłasawicy pojawia się duża grupa
turystów; od Zdeniewa przybywa grupa biegaczy. Udaje nam się
jeszcze porobić zdjęcia i chwilę w zamyśleniu pokontemplować
panoramę zanim ten tłumek ludzi obsiądzie szczyt. Postanawiamy
wtedy zejść nieco niżej i chwilę odsapnąć, coś zjeść oraz
porozmyślać w ciszy nad pięknem gór. Jestem trochę zawiedziony
bo w moim umyśle wciąż znajduje się obraz tego Pikuja z 2013
roku, góry dzikiej, rzadko odwiedzanej. Dziś obraz jest odmienny.
Tłumy turystów obsiadły szczyt niczym mrówki; pod sam wierzchołek
można dziś bez problemu wyjechać bardziej wytrzymałą maszyną.
Sama połonina dookoła jest mocno zniszczona przez samochody i inne
tego typu pojazdy. Jestem zawiedziony, bo miałem nadzieję na
spokojną wędrówkę bez napotkania ani jednego turysty jak wtedy w
czerwcu 2013 roku.
|
Na szczycie Pikuja |
|
Połonina Równa i Ostra Hora z Pikuja |
|
Pasmo Pikuja |
|
Szczyt. Widok na wschód |
|
Majestatyczna Połonina Borżawa z wierzchołka |
|
Widok na południowy-wschód |
Czas mija i jeśli chcemy przejść
sporą część połoniny to musimy ruszać. Jutro chcemy zdążyć
na elektriczke z Sianek do Wielkiego Bereznego o 16:40, dlatego nasz
plan jest dziś dość mocno napięty. Dobrze byłoby przejść jak
największą odległość, aby jutro mieć odpowiedni zapas czasu na
dalszą wędrówkę i złapanie pociągu.
|
Pikuj |
|
Połonina Równa i Ostra Hora |
Dobrze widoczna, szeroka droga prowadzi
nas w otwartą przestrzeń połonin. W oddali majaczy polska część
Bieszczadów, lecz ciężko stąd rozpoznać poszczególne szczyty.
Pod naszymi stopami padają kolejne wierzchołki pasma. Ostatnią
dużą grupę turystów zmierzających na Pikuj spotykamy w okolicach
szczytu Nondag (1303 m.n.p.m.), dalej napotykamy jeszcze trójkę na
Ostrym Wierchu (1294 m.n.p.m.) oraz kilka crossów i kolumnę
terenowych samochodów.
|
Pasmo Pikuja z Nondagu |
Połonina Pikuja zmienia swój kierunek
na Prypirze (1285 m.n.p.m.); teraz będziemy wędrować na
północny-zachód, a nie jak wcześniej na północ. Trasa szybko
ucieka nam spod nóg. Idzie się dobrze, choć jest dość gorąco
pomimo października. Od dawna nie padało i wszystko wysuszone jest
na wiór, tabuny kurzu nie umilają wędrówki.
|
Bieszczady Wschodnie |
|
Od lewej: Wielki Wierch i Ostry Wierch, pomiędzy nimi w dolinie stało schronisko |
|
Ostry i Wielki Wierch |
Na Ostrym Wierchu robimy sobie dłuższą
przerwę. Chwilę odpoczywamy przy żelaznym krzyżu i patrzymy na
obszerne obniżenie połoniny pod Wielkim Wierchem (1309 m.n.p.m.),
gdzie przed wojną stało schronisko. Skromny budynek był dobrze
dopasowany do otoczenia. Dziś pozostało po nim jedynie wspomnienie,
kupka kamiennego gruzu i niewielki fragment kolumny przy tylnych
schodach. Chwilę wpatruję się w to miejsce i próbuję wyobrazić
sobie jak to kiedyś wyglądało. Próbuje sobie też wyobrazić
jakby wyglądało to dziś gdyby to schronisko przetrwało i dalej
prowadziło działalność. Zapewne nie moglibyśmy się cieszyć tym
dzikim widokiem połoniny w ciszy przerywanej przez szum lekkiego
zachodniego wiatru. Może to lepiej, że go nie ma? Dzięki temu
dotarcie tu i nocleg jest już pewnym wyzwaniem, któremu podołają
tylko wybrani.
|
Lata 30.XX wieku. M.Orłowicz z grupą na tle schroniska pod Pikujem |
|
Ostry Wierch |
|
Na tej połoninie pod lasem po prawej stronie stało schronisko |
|
Schronisko pod Pikujem. M.Orłowicz z grupą turystów. |
Słońce już coraz niżej. Wydaje nam
się, że jest już chyba 16-17, choć to dopiero po 14:00. Docieramy
na przełęcz Ruski Put (1217 m.n.p.m.) przez którą dawniej
prowadziła droga z Polski na południe. Aż trudno wyobrazić sobie
jak te kupieckie karawany przekraczały tak stromy wał górski. Pod
przełęczą od strony Libuchory znajduje się bardzo wydaje źródło;
należy zejść dość nisko pod las. My nie schodzimy po wodę,
uzupełnimy braki ze źródeł pod Starostyną, co jak się
później okazało było dość kłopotliwe. Z Ruskim Putem mam też
osobliwe wspomnienia. Otóż w 2013 roku złapała nas tu okropna
burza, której nie zapomnę do końca życia. Nawałnica nieźle nas
wtedy nastraszyła.
|
Pikuj już tak odległy |
|
Pasmo Pikuja |
|
Ruski Put |
|
W kierunku Pikuja z Ruskiego Putu |
Połoniny w świetle niskiego Słońca
jawią się jako złote łany. Bukowe lasy nabierają
intensywniejszych barw; kontury wiosek i zabudowań nabierają
głębokich kontrastów.
|
Zbliżenie na jedną z wiosek |
Podejście pod Rozsypaniec (1131
m.n.p.m.) daje nam już w kość. Nasze zapasy wody są na
wyczerpaniu; palące Słońce wysusza każdy centymetr skóry, a
wszędobylski kurz gryzie w gardle i oczach. Dopada nas także
zmęczenie; w końcu idziemy cały dzień bez dłuższych
odpoczynków. Docieramy na przełęcz Chresty od Starostyną (1229
m.n.p.m.), gdzie według mojej mapy powinny znajdować się źródła.
Sam je tam zaznaczyłem w 2013 roku. Magda zostaje pilnować plecaków
na przełęczy, a ja idę na poszukiwania wody. W oddali widać
pokaźnych rozmiarów rów zwiastujący źródło. Woda musi tędy
płynąć. Niestety okazuje się, że z powodu suszy źródło
wyschło.
Sytuacja robi się mało ciekawa. Brak
wody wszystko komplikuje. Tak niepozorna na co dzień rzecz – woda,
w górach urasta do rangi najważniejszej sprawy. Musimy się
śpieszyć z poszukiwaniami, bo do zmroku pozostało już niewiele
czasu, później będziemy mieć marne szanse na znalezienie innych
źródeł. Mapa wskazuje pod Starostyną jeszcze inne źródło. Idę
znów na poszukiwanie, jest ciężko bo pragnienie ciągle daje o
sobie znać. Z oddali widzę trzy potencjalne miejsca w których może
znajdować się woda. Po sprawdzeniu dwóch nie mam dobrych
wiadomości: brak wody – susza. W trzecim ledwo coś leci, lecz
przynajmniej na tyle, że możemy napełnić swoje butelki i
zagotować kaszę.
|
ukraińskie Bieszczady Wschodnie, w tle polskie Bieszczady Zachodnie |
Rozdzielamy prace przy biwaku. Ja idę
po wodę, a Magda szybko rozbija namiot. Udaje mi się po pewnym
czasie odnaleźć miejsce w którym woda zbiera się i spływa
szerszą strużką po korzeniach roślin, dzięki czemu napełnianie
idzie o wiele sprawniej. Prawie, że prawdziwy cud!
Jesteśmy tak zajęci pracą, że nie
zauważamy kiedy robi się ciemno. Gotujemy kolację; wcześniej
raczymy się ciepłą herbatą z cytryną. Herbaty parzone i pite w
górach posiadają specjalne magiczne właściwości i wyjątkowy
smak. Żadna, nawet najlepsza herbata, nie smakuje w domu tak
wspaniale, jak najgorszy jej sort wieczorem na połoninie po całym
dniu wędrówki. Magia!
|
Wieczór pod Starostyną |
Wieczór jest nadzwyczaj ciepły.
Posileni i nawodnieni możemy w końcu odpocząć. Wyciągam swoją
karimatę i kładę się na zewnątrz. Patrzę w gwiazdy. A są tu
ich miliardy, a może miliard miliardów? Dyskusja schodzi na nieco
filozoficzne i egzystencjalne tematy; zastanawiam się czy istnieje
tam gdzieś jeszcze inne życie i inne piękne góry. Udaje mi się
nawet wypatrzeć kilka spadających gwiazd. Przypomina mi się
dzieciństwo kiedy to na wsi u dziadków obserwowało się to
zjawisko i wypowiadało się w ciszy życzenie, które miało się
spełnić. Błogie lata, które już nigdy nie wrócą. Po drugiej
stronie nieba zawisł księżyc w formie pękatego rogala. Dookoła
nas panuje ciepła, cudowna, cicha i tajemnicza noc.
Robi się coraz chłodniej i chowamy
się do namiotu. Wchodzimy do śpiworów i kładziemy się spać.
Dziś dzień pełen emocji, jaki będzie kolejny?
0 Komentarze:
Prześlij komentarz