14 czerwca 2017

Bieszczady Wschodnie - Pierwszy raz na Ukrainie




Od czasu do czasu wracam myślami do swojego pierwszego wyjazdu w góry za naszą wschodnią granicę. Było to stosunkowo niedawno bo w 2013 roku. Pamiętam jak myśl o poznaniu tej terra incognita zrodziła się w moim umyśle w 2012, kiedy to stojąc na szczycie naszej bieszczadzkiej Tarnicy (1346 m.n.p.m.) spoglądałem na wschodnią część Bieszczadów. Pomyślałem wtedy, że trzebaby dowiedzieć się cokolwiek o tych górach, które ciągną się przecież dalej na wschód. Od tamtego momentu zaczęło się wertowanie stron internetowych o wschodniokarpackiej tematyce, czytanie artykułów i książek na ten temat, poznawanie początków turystyki na tych terenach, które kiedyś były polskie, a dziś znalazły się poza naszą granicą. Pamiętam, że wielkie wrażenie wywarła na mnie mała książeczka wydana staraniem PTTK-u na temat sierpniowych wyjazdów organizowanych przed wojną przez prekursora polskiej turystyki Mieczysława Orłowicza. Zapragnąłem, tak jak i on ponownie odkryć te piękne tereny utracone na rzecz polskiej turystyki w wyniku II Wojny Światowej. Tak to się mniej więcej wszystko się zaczęło...


Wyjazd w ukraińskie Bieszczady był dosłownie wyjazdem w nieznane. Podróżując ze znajomym kompletnie nie wiedzieliśmy czego możemy się spodziewać. Informacje na temat Ukrainy, ukraińskich gór, kultury ich mieszkańców zebrane przez nas w internecie były często niekompletne i stereotypowe. Pierwszy kontakt z ukraińską rzeczywistością był dla mnie szokiem. Dziurawe jak sito drogi, zachowania i procedury rodem wyjęte z komuny okazały się normą, ale jakże były dla nas inne i „egzotyczne”. Podróż zatłoczoną marszrutką po dziurawej jak sito drodze wśród tumanów kurzu w rytm przebojów ukraińskiego disco polo pozostawia niezatarte wrażenia dla „człowieka z Zachodu”.  

Widok na Kińczyk Hnylski (1116 m.n.p.m.)

  


Nasz plan zakładał przejście głównym grzbietem wododziałowym Karpat z Sianek na najwyższy szczyt całych Bieszczadów – Pikuj (1409 m.n.p.m.). Później mieliśmy zdobyć jeszcze nieopodal leżącą Połoninę Równą (1482 m.n.p.m.), Ostrą Horę (1407 m.n.p.m.) i Ljutjanską Holicę (1374 m.n.p.m.). Założenia zrealizowaliśmy w 100% przy wspaniałej letniej pogodzie.

W okolicach szczytu Starostyna (1228 m.n.p.m.)

Starostyna (1228 m.n.p.m.)

Wędrówka pasmem połonin, które ciągną się aż po horyzont to coś wspaniałego. Do tej pory znałem tylko „nasze” bieszczadzkie połoniny, które przy tych ukraińskich wyglądają jak karzełki. Cudownie jest wędrować płajem, nie widząc kresu połoniny...


  

Ukwiecone łąki nad wsią Karpackie (przed wojną wieś Hnyła)

  

Trasa naszej wędrówki biegła z Sianek przez Drohobycki Kamień (1186 m.n.p.m.), Starostynę (1228 m.n.p.m.), Wielki Wierch (1312 m.n.p.m.), Ostry Wierch (1294 m.n.p.m.) na Pikuj (1409 m.n.p.m.). Pod Ostrym Wierchem mogliśmy zobaczyć pozostałości fundamentów po polskim przedwojennym schronisku górskim. Odwiedzając takie miejsca zawsze budzi się we mnie pewien sentymentalizm; myślę nad losami ludzi którzy budowali to schronisko, którzy tu nocowali, którzy myśleli, że ich świat będzie trwał i będzie się rozwijał. Niestety, wszystko to przerwała okrutna wojna. Choć jest w tym pewien paradoks. Być może gdyby nie wojna, gdyby nie komuna te miejsca nie przetrwałyby w tak dzikim i pierwotnym stanie przez tyle lat. Być może podzieliłby losy takich pasm jak Tatry czy Beskid Śląski w którym co weekend tłumy turystów zadeptują szlaki, w których coraz mniej cichych i spokojnych miejsc. Czy wtedy też tak chętnie chciałbym odwiedzać te miejsca?

Pikuj (1409 m.n.p.m.) - pod kopułą szczytową

  


Na horyzoncie Pikuj (1409 m.n.p.m.)

Na zboczach Połoniny Równej (1482 m.n.p.m.)

2 Komentarze:

  1. Ojej, ale historia...

    Też pierwszy raz w ukraińskich Karpatach byłam w 2013 roku (http://fotografia-prania.blogspot.com/2013/09/na-tej-rudej-ukrainie-swidowiec-9-13.html) - też z tęsknoty za poznaniem "co tam jest hen, dalej..." patrząc z Tarnicy, Halicza rok wcześniej niż Ty ;) bo w 2011. Tylko że od razu ruszyliśmy nieco dalej niż z Halicza sięgał wzrok (tak podejrzewam?..) - w totalnie zachwycające pasmo Świdowca...

    I do tej pory w ukraińskie góry nie udało mi się wrócić.
    A teraz maluje się szansa... Bo ciągnie mnie w tamte rejony wciąż bardzo ;).

    Mapę Świdowca i Czarnohory już mam - więc o Czarnohorze tym razem myślałam. I legendarnej Chatce u Kuby. Ale możliwość wyjazdu tylko na 5 dni, na sam koniec kalendarzowego lata... Analizuję teraz mapy, przeglądam górskie wpisy na blogach ;) i właśnie myślę nad zmianami planów na... ukraińskie bieszczady.
    Twój powyższy tekst bardzo do takiej wędrówki zachęca... :)
    Ach, zobaczyć te połoniny, które tak rozbudziły marzenia.. Ho, już 6 lat temu! ;)
    Mam teraz jeszcze zagwozdkę - jak tam dojechać?...

    Ciekawy blog, o bardzo bliskiej mi górskiej tematyce :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozdrawiam i dziękuję za komentarz. Ja zawsze chętnie tam wracam. Być może jeszcze tej jesieni uda mi się jeszcze odwiedzić jakieś pasmo za granicą. Co do dojazdu to służę pomocą informacyjną. W Bieszczady najlepiej koleją ze Lwowa w zależności od której strony chcesz zacząć. Polecam od Sianek lub z drugiej strony od Wolowca lub Sławska.

      Usuń